Szłam sobie powoli przez padok, gdy nagle usłyszałam głos Mohylew:
- Lunaaa! Luna! - biegła szybko w moim kierunku. - Co się stało? - zapytałam przejęta. - Szybko! Kaen! Oni chcą go zabrać! On CHCE odejść! - Jak to CHCE?! - Nie wiem, on się załamał! Musimy mu pomóc! Chodź, ty go musisz przekonać! - odwróciła się i pobiegła z powrotem. Bez wahania ruszyłam za nią. W mojej głowie kłębiło się milion myśli. Niby co ja miałam mu powiedzieć? Lubię go. Czy kocham? Nie wiem, pytanie czy on kocha? Przecież nieodwzajemniona miłość to nie miłość. W końcu dobiegłyśmy do bramy. Tiffany już trzymała Kaena na uwiązie, ale strasznie się z nim siłowała. Przed Tiffany próbował udawać, że nie chce iść. Ale w jego oczach było widać, że nie zależy mu czy tu zostanie czy go gdzieś zabiorą. - Kaen! - krzyknęłam. On nie odpowiedział. Spojrzał tylko na mnie, jakby chciał powiedzieć "Przepraszam.". Tiff wyprowadziła go już za bramę. Chciałam coś zrobić, ale kopyta jakby przyrosły mi do ziemi. W tej chwili poczułam na sobie dłoń Annie. Szybkim ruchem założyła mi kantar i zaprowadziła do stajni. Zanim weszłam do środka zdążyłam tylko rzucić okiem na padok. Mohylew i Mossy patrzyły się na mnie błagalnym wzrokiem, ale ja nie mogłam już nic zrobić... <Mohylew? Mossy?> |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz