Tuż po przyjeździe wybiegłam z przyczepy. Biegałam, wierzgałam i stawałam dęba. Próbowali mnie siłą złapać i zmusić do wejścia do boksu. Ja się nie dałam. Po chwili łagodny, lecz stanowczy kobiecy głos powiedział:
- Zostawcie ją!
Mężczyźni odsunęli się, a ja na trochę się uspokoiłam. Kobieta podeszła do mnie i przestraszyłam się.
- No chodź malutka... To twój nowy dom...
Nie miałam zamiaru nigdzie się ruszyć. Zamyśliłam się na chwilę i gdy się ocknęłam miałam na głowie kantar i kobieta najspokojniej w świecie prowadziła mnie do stajni. Postanowiłam jej się nie wyrwać, ale żeby utrzymać swoje miano dzikuski zarżałam głośno i zatrzymałam się żeby pokazać kto tu rządzi. Kobieta spokojnie i cierpliwie czekała by zabrać mnie dalej. W końcu odpuściłam i nieco zdenerwowana poszłam za nią. Mężczyźni rozeszli się po całej stadninie i zostałam sama z kobietą.
- Mam na imię Tiffany, a ty?
W odpowiedzi zarżałam cicho chcąc powiedzieć jej jak ma na imię.
- A więc jesteś Kayenne?
Zatkało mnie. Czy ona mnie rozumie?
- Śliczna z ciebie klacz. Dlaczego jesteś taka dzika?
Chciałabym jej odpowiedzieć, ale wiedziałam że i tak mnie nie zrozumie. Tiffany całą noc spędziła obok mnie. Rano wyprowadziła mnie na pastwisko i zauważyłam na maneżu klacz. Później przyszła na pastwisko.
- Cześć, jestem Evolett. A ty?
- Kayenne. Miło mi cię poznać.
- Mi ciebie również. Jesteś nowa?
- Tak przyjechałam wczoraj.
- Acha... Słuchaj ja muszę lecieć pilnować moich maluchów. Pa!
- Pa!
Stałam koło płotu i spokojnie skubałam trawę. To moje miejsce na ziemi! Jestem dobrze traktowana przez ludzi i już mam przyjaciółkę! Nigdy stąd nie pojadę. Nagle zauważyłam że jakiegoś koni siłą wpychają do przyczepy. Nie wyglądał na takiego co to ma w zwyczaju sprzeciwiać się człowiekowi, a jednak. Jakaś klacz, bardzo podobna do Evolett podbiegła do płotu i zaczęła głośno rżeć, później zatoczyła wąskie koło i... Przeskoczyła przez płot! To tu tak można? Zastanawiałam się i za chwilę sama wzięłam rozbieg i skoczyłam. Skaczę jak ostatnia pokraka, ale to mi się udało. Podbiegłam do siwej klaczy i spytałam:
- Gdzie go zabierają?
- Nie wiem... Nigdy się tak nie zachowuje. Coś jest nie tak...
- Jestem Kayenne. A ty?
- Mohylew.
- Jesteś podobna do Evolett.
- To moja córka.
- I wszystko wyjaśnione.
- Muszę mu pomóc!
- A ja pomogę ci.
I ruszyłyśmy galopem w stronę przyczepy. Gdy mężczyźnie mnie zobaczyli zaczęli uciekać, wyraźnie mnie znali. Poganiałam ich trochę i w końcu stanęłam obok przyczepy i wierzgałam by nie podchodzili. W tym czasie ogier z pomocą Mohylew wyszedł z przyczepy. Utykał. Coś stało się z jego nogą, wcześniej nie utykał.
- Kayenne, zatrzymaj ludzi a ja go ukryję. Zranili go.
- Dobrze.
Zaczęłam stawać dęba i wierzgać szłam obok Mohylew i pilnowałam by nikt się do nich nie zbliżył. Później oni poszli sami a ja dalej ganiałam mężczyzn. To całkiem fajna zabawa!
- Co wyście narobili?! - to była Tiffany
Mężczyźni zaczęli coś bełkotać i nic z tego nie zrozumiałam. Tiffany podeszła do mnie i szybko dałam jej się schwytać i pociągnęłam ją w stronę gdzie poszła Mohylew i ten ogier. Szybko zrozumiała o co mi chodzi i poszła za mną. Doprowadziłam ją do nich i od razu zauważyła że coś jest nie tak z nogą. Obejrzała i zdała sobie sprawę kim byli tamci ludzie. Szybko pobiegła z powrotem, a ja za nią. Zatrzymała odjeżdżającą furgonetkę i jeden mężczyzna wycelował w nią broń, w której były jakieś strzałki. Nie mogłam dopuścić by stała jej się krzywda i wybiegłam przed nią i właśnie w tym momencie facet wystrzelił strzałkę, która trafiła we mnie. Widziałam rozmazany obraz, a potem już nic.
<Ktokolwiek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz