Dzień jak co dzień. Leniwe wypuszczenie na pastwisko, leniwe pasanie się.. Oczywiście klacze i ogiery osobno bo nie ma to tamto.. Z dala od Mossy, Mohylew, mamy.. Czemu nie mam syna? Sam nie wiem..
- Haloo! Konisie!
Wszystkie konie podniosły głowy i pobiegły do płotu, Tiffany stała cierpliwie czekając na wszystkie konie. Gdy już wszyscy byli ustawieni zaczęła mówić:
- Przyjeżdża do nas nowy koń. Ma przykrą przyszłość, bowiem przeżyła pożar i została oddana na rzeź. Na szczęście udało mi się ją odratować. Jest prawnuczką Secretariata. Mimo wszystko proszę, żebyście nie pytali ją o tamte wydarzenia. Ona zaczyna u nas nowe życie.
Konie spoglądały na siebie i na Tiffany. Jednocześnie zarżały, dając znak zgody. Tiffany zadowolona odeszła, a konie powróciły do leniwego pasania się. Po godzinie przyjechał samochód. Wszystkie konie pędem rzuciły się do płotu. Mijały minuty i z przyczepy nie wyszedł koń. W końcu wyprowadzili brudną od błota, z bliznami na nogach, osłabioną, karą klacz. Wyglądała okropnie. Zaniedbana, wychudzona, wyglądała jak ja, zanim tu trafiłem.
- Będzie z nią dobrze! - powiedziałem - pamiętacie jak ja wyglądałem?
Konie pokiwały głowami i dalej przyglądali się powoli i ostrożnie stąpającej klaczy. Zachwiała się i powoli opadła na ziemię.
- Nexus, no dalej! To tylko kawałek! W boksie czeka na ciebie pyszne jedzenie. No chodź!
Klacz nawet nie drgnęła. Zachowywała się zupełnie jak ja. Wiedziałem, co w tedy czułem, bez zastanowienia odszedłem od płotu wziąłem rozbieg i skoczyłem. Klacz wytrzeszczyła oczy na ten widok i drgnęła przerażona. Podszedłem spokojnie, żeby jej nie wystraszyć.
- A więc Nexus?
Klacz delikatnie kiwnęła głową.
- Wiem co czujesz, wyglądałem tak samo, czułem się tak samo, zachowywałem się tak samo. Doszedłem do boksu o własnych siłach, dziś pomagam innym i ty dojdziesz do niego razem ze mną.
Pomogłem Nexus wstać i klacz opierając się o mnie powoli szła do stajni. Jej boks był z brzegu, wiedząc co przeżywała nie ryzykowali zamykania jej na końcu stajni. Weszła do boksu beze mnie. Mi nie pozwolili. Pod ściółką był materac, wiedzieli że jest słaba. Klacz znów się położyła i zaczęli podsuwać jej pod głowę ziarna, mieszankę i wodę z butelki dla źrebaków.
Odprowadzili mnie na pastwisko.
- Znów trzeba będzie podwyrzżyć płot.. Tyle roboty z tymi końmi..
- Barry nie. Tak jest dobrze..
- Na pewno Tiffany?
- Tak. Idź do Espanzy. Na pewno za tobą tęskni.
- Pewnie tak.
Stajenny ruszył do stajni, tam stała jego chora klacz, Espanza. Zwykłe przeziębienie, ale trochę już w tej stajni stoi i codziennie Barry wychodzi z nią na uwiązie, żeby nie traciła mięśni. Ze stajni wyszedł Jerry z Elnorą, Adam z Parnasussem, Mark z Tinką, John z Kovivem i Amy z Wasserfal'em. Całą grupą jechali na plażę i na noc w lesie. Nie zwlekali, napoili konie i ruszyli w las.
Potem zaciąganie do stajni i noc. Czarna, ponura noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz