Trenowałam razem z Ashley, kiedy nagle na torze pojawił się Henry.
Ashley mnie zatrzymała i zeszła.
- Zaraz przyjdę tylko wyprowadzę Verdę na pastwisko.
Na pastwisku była chyba cała stadnina. Brakowało tylko kilku koni.
Podeszłam do Saturna, który rozmawiał z Tricky.
- Przepraszam cię!
Pewnie coś przeskrobał - pomyślałam
- Dobrze idź!
Saturn odwrócił się i wtedy mnie zobaczył.
- Heh...
- Cześć!
Miałam już powiedzieć coś więcej, gdy Henry wrócił.
- No to... Do zobaczenia!
- Tak... - odpowiedziłam.
Postanowiłam się przejść.
- Verda!
To była Luna.
- Hej! Jak tam? - odpowiedziałam posępnie.
- Chciałam tylko się ciebie spytać, czy widziałaś Marsa.
- Nie.
- Poszedł do lasu i nie wrócił!
- To mogli być kłusownicy!
(Luna?)
27 listopada 2014
26 listopada 2014
Od Luny ,,Zawody"
To nieprawdopodobne! Trenuję ujeżdżanie dopiero od miesiąca,
a już dzisiaj startuję w zawodach! Sara uważa, że po prostu mam talent.
Wreszcie nadszedł ten moment. Startowałam jako pierwsza. Wyszłam na halę, wszędzie panował wielki hałas. Sądzia dał sygnał do startu. Sara okropnie się stresowała, ale myślę że dość dobrze nam poszło. Gdy zeszłam z hali, zaczęły się nerwowe oczekiwania. Cały czas zastanawiałam się, czy popełniłam jakiś błąd.
W końcu, gdy wszystkie konie ukończyły zawody, ogłoszono wyniki.
Trzecie miejsce zajął Dan, drugie Konwalia. Myślałam, że już wszystko stracone, przecież nie mogłam zdobyć więcej, niż trzeciego miejsca. Zrezygnowana czekałam na dalsze wyniki. Nagle zabrzmiał okrzyk, który zaskoczył wszystkich:
- Pierwsze miejsce zdobywa.........Sara Jasmine Smitch na Lunie!
Sara, także zaskoczona odebrała wielki puchar, który był nagrodą w zawodach.
a już dzisiaj startuję w zawodach! Sara uważa, że po prostu mam talent.
Wreszcie nadszedł ten moment. Startowałam jako pierwsza. Wyszłam na halę, wszędzie panował wielki hałas. Sądzia dał sygnał do startu. Sara okropnie się stresowała, ale myślę że dość dobrze nam poszło. Gdy zeszłam z hali, zaczęły się nerwowe oczekiwania. Cały czas zastanawiałam się, czy popełniłam jakiś błąd.
W końcu, gdy wszystkie konie ukończyły zawody, ogłoszono wyniki.
Trzecie miejsce zajął Dan, drugie Konwalia. Myślałam, że już wszystko stracone, przecież nie mogłam zdobyć więcej, niż trzeciego miejsca. Zrezygnowana czekałam na dalsze wyniki. Nagle zabrzmiał okrzyk, który zaskoczył wszystkich:
- Pierwsze miejsce zdobywa.........Sara Jasmine Smitch na Lunie!
Sara, także zaskoczona odebrała wielki puchar, który był nagrodą w zawodach.
Od Dan'a ,,Skoki"
Moje pierwsze zawody w Champion Horse. Niezwykłe. Startowałem gdziś w środku, jednak nie miałem okazji przyjżeć się innym. Na moim grzbiecie sieddziała Faith, planowała mnie kupić, gdy będzie okazja pogadać z Yolandi. Faith lub jak kto woli Jaśmin była bardzo zwinna i lekka. Na treningach bardzo dobrze nam szło.
Zawody były na hali i nie znaliśmy układu przeszkód. Weszliśmy i zrobiliśmy kilka przejść gdzieś pomiędzy przeszkodami. Faith sprawdzała numerki. W końcu stanęła na linii startu i bardzo uważnie prowadziła mnie przez przeszkody. Nie należałem do koni, które czegoś się boją. Kilka stacjonat, okserów, rów z wodą i triplebarre. Do tego pijany okser i doublebarre. Poszło szybko i gładko.
Po przejeździe, Faith z miłością mnie przytuliła i pochwaliła.
Na rozdaniu nagród byłem bardzo zestresowany, jeśli wygram to Yolandi podniesie moją stawkę, a jeśli nie to obniży..
- Pierwsze miejsce zajmuje...... Faith Jasmine Tudor na Dan'ie!! - rozległ się głos z głośników.
Faith z dumą odebrała nagrodę, unosząc ją wysoko w górę. Była szczęśliwa i ja też.
Zawody były na hali i nie znaliśmy układu przeszkód. Weszliśmy i zrobiliśmy kilka przejść gdzieś pomiędzy przeszkodami. Faith sprawdzała numerki. W końcu stanęła na linii startu i bardzo uważnie prowadziła mnie przez przeszkody. Nie należałem do koni, które czegoś się boją. Kilka stacjonat, okserów, rów z wodą i triplebarre. Do tego pijany okser i doublebarre. Poszło szybko i gładko.
Po przejeździe, Faith z miłością mnie przytuliła i pochwaliła.
Na rozdaniu nagród byłem bardzo zestresowany, jeśli wygram to Yolandi podniesie moją stawkę, a jeśli nie to obniży..
- Pierwsze miejsce zajmuje...... Faith Jasmine Tudor na Dan'ie!! - rozległ się głos z głośników.
Faith z dumą odebrała nagrodę, unosząc ją wysoko w górę. Była szczęśliwa i ja też.
25 listopada 2014
Od Evolett ,,Wystawa"
Znów zawody. Po poraszce na zawodach, postanowiłam nadrogić w wystawach. Od wielu lat je wygrywam.
Przygotowania zaczęły sie sporo wcześniej. Dokładnie pracowano nad moim krokiem i postawą.
Jako iż na poprzednich wystawach wygrałam, to na tych startowałam jako ostatnia. Konkurencja duża. Gdy jednak wyszłam na halę i rozpoczął sie mój pokaz działałam odruchowo. Dawałam z siebie wszystko.
Opłaciło się. Po ogłoszeniu wyników dowiedziałam się że wygrałam. Uczucie mi znane. Nic nowego.
Przygotowania zaczęły sie sporo wcześniej. Dokładnie pracowano nad moim krokiem i postawą.
Jako iż na poprzednich wystawach wygrałam, to na tych startowałam jako ostatnia. Konkurencja duża. Gdy jednak wyszłam na halę i rozpoczął sie mój pokaz działałam odruchowo. Dawałam z siebie wszystko.
Opłaciło się. Po ogłoszeniu wyników dowiedziałam się że wygrałam. Uczucie mi znane. Nic nowego.
Od Arenta ,,Wyścig"
Nadszedł ten dzień. Stanęliśmy w bramkach. Jak kucyk miałem marne szanse z końmi wyścigowymi, ale mimo to startowałem. Bramki się zamknęły. Zapanowała zupełna cisza. Gdy tylko się otworzyły wystrzeliłem szybciej niż ktokolwiek. Niestety Epson i Evo zaczęły mnie doganiać. Epson wyprzedziła. Zdeterminowany próbowałem przśpieszyć. Teraz wyprzedziła mnie Evo. Zawiedziony przyśpieszyłem jeszcze bardziej. Cilck i Guns siedziały mi już na ogonie. Wkrótce i one mnie wyprzedziły.
Zostałem z tyłu. Moja dżokejka, jakaś młoda dziewczyna, dosyć mała i zgrabna krzyknęła:
- Arent! No dalej! Chcesz być najgorszy?!
To było jak porażenie prądem. Ja nie jestem najgorszy! Nigdy! Wyciągnąłem nogi mocno do przodu i przyśpieszyłem. Przebierałem nogami najszybciej jak umiałem. Dogoniłem konie, które biegły prawie w szeregu, jednak to Epson prowadziła o pół długości. Poszedłem po zewnętrznej. Jeszcze więcej siły pchnąłem w moje nogi. Jeden koń, drugi, trzeci... Z Epson miałem nielada problem, ale po kilkunastu strasznie długich sekundach wyprzedziłem ją na mecie o głowę. Zwolniłem.
Potem rozdanie nagród. Piękny duży wieniec i puchar, który odebrała Tiffany, bo Yolandi nie było przy mnie.
Jak to sie stało? Jak ja wygrałem? Sam niewiem... Gazety się mną zainteresowały, no tak ,,Kucyk wyprzedza konie wyścigowe na pełnej prędkości."..
Zostałem z tyłu. Moja dżokejka, jakaś młoda dziewczyna, dosyć mała i zgrabna krzyknęła:
- Arent! No dalej! Chcesz być najgorszy?!
To było jak porażenie prądem. Ja nie jestem najgorszy! Nigdy! Wyciągnąłem nogi mocno do przodu i przyśpieszyłem. Przebierałem nogami najszybciej jak umiałem. Dogoniłem konie, które biegły prawie w szeregu, jednak to Epson prowadziła o pół długości. Poszedłem po zewnętrznej. Jeszcze więcej siły pchnąłem w moje nogi. Jeden koń, drugi, trzeci... Z Epson miałem nielada problem, ale po kilkunastu strasznie długich sekundach wyprzedziłem ją na mecie o głowę. Zwolniłem.
Potem rozdanie nagród. Piękny duży wieniec i puchar, który odebrała Tiffany, bo Yolandi nie było przy mnie.
Jak to sie stało? Jak ja wygrałem? Sam niewiem... Gazety się mną zainteresowały, no tak ,,Kucyk wyprzedza konie wyścigowe na pełnej prędkości."..
Zawody
Zawody zakończone. Jeszcze przez dzień lub dwa możecie patrzeć na wyniki głosowania.
Szykuje się dogrywka z naturala! Egzekwo Mohylew II i Esmeralda.
Ujeżdżanie wygrała Luna. (napisz jakieś opowiadanie o tym jak wygrywasz)
Wyścigi o dziwo wygrywa Arent!
Wystawy wygrywa Evolett.
W skokach wygrał Dan.
Następne zawody koło 20.12. Do tego czasu możecie kupować sprzęt i zapisywać sie na zawody!
Szykuje się dogrywka z naturala! Egzekwo Mohylew II i Esmeralda.
Ujeżdżanie wygrała Luna. (napisz jakieś opowiadanie o tym jak wygrywasz)
Wyścigi o dziwo wygrywa Arent!
Wystawy wygrywa Evolett.
W skokach wygrał Dan.
Następne zawody koło 20.12. Do tego czasu możecie kupować sprzęt i zapisywać sie na zawody!
Od Esme ,,Nowa nadzieja"
Stałam na pastwisku wbijając głos gdzieś daleko w drzewa.
- Esme! Esme!
Coś mnie tkneło. Obejrzałam się i zobaczyłam Konwalię biegnącą w moją stronę.
- Coś się stało? - zapytałam nieco zaniepokojona.
- Gotowe!
- Ale co?
- Jak to? Ty nie wiesz?
- Ale czego?!
- O wywarze. Mohylew zamówiła u mnie wywar dla Arenta. Jest gotowy. Podam mu go za chwilę.
- I co wtedy?
- Wyzdrowieje. Odzyskamy dawnego Arenta.
- Naprawdę?
- Tak.
- Mogę iść z tobą?
- Niestety nie. Wpadne w szał i rozleje wywar, a ja nie mam więcej kwiatu, który jest głównym składnikiem wywaru.
- No dobrze.. A kiedy zacznie działać?
- Jakieś 10 minut po podaniu, ale działanie nie jest gwałtowne, więc możesz do niego podejść za jakieś 3 godziny.
- Szkoda..
- Przykro mi. Tylko tyle mogę dla ciebie zrobić.
- No dobrze. Dziękuję..
(Konwalia?)
- Esme! Esme!
Coś mnie tkneło. Obejrzałam się i zobaczyłam Konwalię biegnącą w moją stronę.
- Coś się stało? - zapytałam nieco zaniepokojona.
- Gotowe!
- Ale co?
- Jak to? Ty nie wiesz?
- Ale czego?!
- O wywarze. Mohylew zamówiła u mnie wywar dla Arenta. Jest gotowy. Podam mu go za chwilę.
- I co wtedy?
- Wyzdrowieje. Odzyskamy dawnego Arenta.
- Naprawdę?
- Tak.
- Mogę iść z tobą?
- Niestety nie. Wpadne w szał i rozleje wywar, a ja nie mam więcej kwiatu, który jest głównym składnikiem wywaru.
- No dobrze.. A kiedy zacznie działać?
- Jakieś 10 minut po podaniu, ale działanie nie jest gwałtowne, więc możesz do niego podejść za jakieś 3 godziny.
- Szkoda..
- Przykro mi. Tylko tyle mogę dla ciebie zrobić.
- No dobrze. Dziękuję..
(Konwalia?)
Od Moh - C.D. Florencji
I znów ta sama droga. Przez plażę, las i polana. w końcu płot. Ale w okolicy dużo ludzi. Stałyśmy w półmroku starając się być niezauważonymi.
- Wszystko w porządku. Rozbierają płot. - rzekła Tiffany zadowolonym głosem.
Wjechaliśmy na plac rozbiórki.
- Dzień dobry! - zaczęła głośno Tiffany.
Praca na chwilę stanęła w miescu i wszyscy patrzyli na nas.
- Dzień dobry. - odparł jakiś mężczyzna.- W czym możemy panience pomóc?
- Właściwie to nie panience i nie trzeba mi w niczym pomagać.
- Więc co pani tu robi?
- Współpracuję z policją i sprawdzałam tylko czy wszystko jest w porządku.
- I jest w porządku? - zapytał pół żartem.
- Tak. Jak najbardziej. - rzekła wesoło.
- Musimy już jechać. - ponagliła delikatnie Dominika.
- Tak, masz rację.
I ruszyłyśmy. Po kilkunastu minutach byłyśmy w stajni. Tam przywiązali nas do płotu, po czym zaczęli nas rozsiodływać. Nagle Florka zaczęła się okropnie szarpać. Ujrzałam malutkiego węża, wpół zakopanego w piachu.
- Florka! Nie! Uspokój się! - uspokajałam.
Jednak było już za późno. Wodze, przywiązane do płotu pękły i Florencja rozpędzona biegła na oślep. Nieszczęsny Lawliet, który właśnie wybierał się na trening został stratowany przez Florę.
Ostatnio często na siebie wpadają.. Coś w tym jest..
(Florencja?)
- Wszystko w porządku. Rozbierają płot. - rzekła Tiffany zadowolonym głosem.
Wjechaliśmy na plac rozbiórki.
- Dzień dobry! - zaczęła głośno Tiffany.
Praca na chwilę stanęła w miescu i wszyscy patrzyli na nas.
- Dzień dobry. - odparł jakiś mężczyzna.- W czym możemy panience pomóc?
- Właściwie to nie panience i nie trzeba mi w niczym pomagać.
- Więc co pani tu robi?
- Współpracuję z policją i sprawdzałam tylko czy wszystko jest w porządku.
- I jest w porządku? - zapytał pół żartem.
- Tak. Jak najbardziej. - rzekła wesoło.
- Musimy już jechać. - ponagliła delikatnie Dominika.
- Tak, masz rację.
I ruszyłyśmy. Po kilkunastu minutach byłyśmy w stajni. Tam przywiązali nas do płotu, po czym zaczęli nas rozsiodływać. Nagle Florka zaczęła się okropnie szarpać. Ujrzałam malutkiego węża, wpół zakopanego w piachu.
- Florka! Nie! Uspokój się! - uspokajałam.
Jednak było już za późno. Wodze, przywiązane do płotu pękły i Florencja rozpędzona biegła na oślep. Nieszczęsny Lawliet, który właśnie wybierał się na trening został stratowany przez Florę.
Ostatnio często na siebie wpadają.. Coś w tym jest..
(Florencja?)
23 listopada 2014
Od Florencji - C.D Moh
- Jasne! Ale teraz biegnij! - krzyknęłam i przyśpieszyłam.
Dobiegłyśmy do stajni. Przeskoczyłyśmy przez ogrodzenie pastwiska i głośno zaczęłyśmy rżeć i parskać. Stanęłam dęba kilka razy. W końcu podbiegła do nas Evolett i obsługa stajni. Dziewczyny zabrali do domu, a nas uspokoili i zaprowadzili do boksów. Dostałyśmy siana i słomy, a nasze właścicielki przyszły z nami posiedzieć. Podkuliłam nogi i położyłam się na słomie. Dominika przysiadła obok i oparła się o mnie plecami.
- Spójrz - powiedziała pokazując mi jakiś obrazek - to twoja babcia. A to twoja matka - dodała pokazując inne zdjęcie. - Koń mojej matki.
Dominice łza zleciała po policzku. Dobrze znałam historię jej i mojej matki. Wyścig... złamana noga... wąż na torze... panika... zderzenie... śmierć... nie dało się tego uniknąć. Moja matka i matka Dominiki, zginęły na torze. Zarżałam cicho na znak współczucia i otarłam chrapami łzę Dominiki. Nagle do boksu weszła Tiffany. Uśmiechała się do mojej pani. Gestem ręki pokazała jej że już czas iść. Dominika poklepała mnie po szyi i wyszła, zapominając o zdjęciach. Położyłam łeb na jednym z nich. Mnie też spłynęła łza po łbie i kapnęła na zdjęcie mojej matki. Zasnęłam.
*następnego dnia*
- Wstawaj Florencja! - krzyknęła do mnie moja pani stając przed boksem. Podniosłam łeb i wstałam. Napiłam się wody z poidła automatycznego i dałam się zapiąć na kantar. Wyprowadzili mnie z boksu. Osiodłano mnie i tym razem to Mohylew i Tiffany czekały na nas przed bramą.
- Idziemy sprawdzić czy wszystko gra - powiedziała Tiffany.
- Bierzemy się do roboty! - krzyknęła Dominika i dała mi łydkę. Ruszyłam ostrym galopem.
(Moh?)
Dobiegłyśmy do stajni. Przeskoczyłyśmy przez ogrodzenie pastwiska i głośno zaczęłyśmy rżeć i parskać. Stanęłam dęba kilka razy. W końcu podbiegła do nas Evolett i obsługa stajni. Dziewczyny zabrali do domu, a nas uspokoili i zaprowadzili do boksów. Dostałyśmy siana i słomy, a nasze właścicielki przyszły z nami posiedzieć. Podkuliłam nogi i położyłam się na słomie. Dominika przysiadła obok i oparła się o mnie plecami.
- Spójrz - powiedziała pokazując mi jakiś obrazek - to twoja babcia. A to twoja matka - dodała pokazując inne zdjęcie. - Koń mojej matki.
Dominice łza zleciała po policzku. Dobrze znałam historię jej i mojej matki. Wyścig... złamana noga... wąż na torze... panika... zderzenie... śmierć... nie dało się tego uniknąć. Moja matka i matka Dominiki, zginęły na torze. Zarżałam cicho na znak współczucia i otarłam chrapami łzę Dominiki. Nagle do boksu weszła Tiffany. Uśmiechała się do mojej pani. Gestem ręki pokazała jej że już czas iść. Dominika poklepała mnie po szyi i wyszła, zapominając o zdjęciach. Położyłam łeb na jednym z nich. Mnie też spłynęła łza po łbie i kapnęła na zdjęcie mojej matki. Zasnęłam.
*następnego dnia*
- Wstawaj Florencja! - krzyknęła do mnie moja pani stając przed boksem. Podniosłam łeb i wstałam. Napiłam się wody z poidła automatycznego i dałam się zapiąć na kantar. Wyprowadzili mnie z boksu. Osiodłano mnie i tym razem to Mohylew i Tiffany czekały na nas przed bramą.
- Idziemy sprawdzić czy wszystko gra - powiedziała Tiffany.
- Bierzemy się do roboty! - krzyknęła Dominika i dała mi łydkę. Ruszyłam ostrym galopem.
(Moh?)
Od Moh - C.D. Florencji
Czułam się niesamowicie. To było takie świetne! Tiff dała się namówić na jazdę z Florencją.
Na początek jechałyśmy kawałek drogą, w stronę plaży. Minęliśmy weterynarza i na plaży skręciliśmy w lewo. Zrobiliśmy około kilometra plażą i wjechaliśmy w las, cały czas jadąc na zachód. Teraz na południe. Mam świetną orientację w terenie.
Wjechaliśmy na małą polankę i tam chwilę odpoczęliśmy. Ja i Florencja skubałysmy trawę, a dziewczyny rozłożyły jakąś sporą kartkę, po której jeździły placami wskazując różne punkty.
Na łące byłyśmy tylko kilkanaście minut, potem znów jechaliśmy, teraz na wschód. Po chwili usłyszałam od Tiff:
- Jest! To tu!
- Na pewno? - spytała nieco niepewnie Dominika.
- Tak.
Podjechałyśmy jeszcze kilkadziesiąt metrów. Teraz stałyśmy przy jakimś płocie, który odgradzał las od polany. Na środku była altanka, także ogrodzona. A w niej sarny.
O dziwo Tiff i Dominika nas nie przywiązały. Powiedziały tylko:
- Jeśli przyjdą kłusownicy to uciekajcie. Nie martwcie sie o nas. Biegnijcie ile sił do stajni i wzywajcie pomoc. - tłumaczyła Tiff.
- To w tamtą stronę. - wskazała Dominika.
- My idziemy tam. Współpracujemy z policją i musimy zrobić zdjęcia i uwolnić zwierzęta. - dodała Tiff.
Zostałyśmy bardzo mocno wsłuchując sie w las, czy aby na pewno nie ma obcych dźwięków i kłusowników.
Tymczasem dziewczyny przelazły przez płot i podchodziły do altanki. Sarny w niej uwięzione bały się Dominiki, więc Tiff poprosiła by sie zatrzymała, a sama poszła dalej. Tiff zimą dokarmiała sarny, a nawet pozwalała im się kryć na hali w stadninie. Dlatego też zwierzęta bardzo jej ufały. Zanim je wypuściła zrobiła kilka zdjęć. W końcu jednak otworzyła bramę altanki, a Dominika brame od wysokiego ogrodzenia otaczającgo polankę.
W tym momencie usłuszałam obcy mi dźwięk. Odwróciłam głowę i zobaczyłam mężczyznę celującego prosto we mnie. Wystraszyłam sie i podniosłam alarm. Sarny pędem umknęły w las. Ruszyłam w stronę stajni, ale do niej nie pobiegłam. Facet nie widział dziewczyn w środku, a one wyszły przez płot z drugiej strony polany. Gdy zeskakiwały z ogrodzenia ja już tam stałam. Florencja stała niezdecydowana, uciekać czy ratować Dominikę?
Długo się nie zastanawiała i podbiegła do mnie. Dziewczyny już siedziały na naszych grzbietach i gnałyśmy i le sił do stajni. Tiff przez dziwne czarne coś z antenką mówiła coś niezrozumiałego.. ,,S do P. Mamy zdjęcia. Uciekamy. Kod 2765."
Bardzo się bałam..
- Florencja?
- Tak?
- Mogę do ciebie mówić Florka?
(Florencja?)
Na początek jechałyśmy kawałek drogą, w stronę plaży. Minęliśmy weterynarza i na plaży skręciliśmy w lewo. Zrobiliśmy około kilometra plażą i wjechaliśmy w las, cały czas jadąc na zachód. Teraz na południe. Mam świetną orientację w terenie.
Wjechaliśmy na małą polankę i tam chwilę odpoczęliśmy. Ja i Florencja skubałysmy trawę, a dziewczyny rozłożyły jakąś sporą kartkę, po której jeździły placami wskazując różne punkty.
Na łące byłyśmy tylko kilkanaście minut, potem znów jechaliśmy, teraz na wschód. Po chwili usłyszałam od Tiff:
- Jest! To tu!
- Na pewno? - spytała nieco niepewnie Dominika.
- Tak.
Podjechałyśmy jeszcze kilkadziesiąt metrów. Teraz stałyśmy przy jakimś płocie, który odgradzał las od polany. Na środku była altanka, także ogrodzona. A w niej sarny.
O dziwo Tiff i Dominika nas nie przywiązały. Powiedziały tylko:
- Jeśli przyjdą kłusownicy to uciekajcie. Nie martwcie sie o nas. Biegnijcie ile sił do stajni i wzywajcie pomoc. - tłumaczyła Tiff.
- To w tamtą stronę. - wskazała Dominika.
- My idziemy tam. Współpracujemy z policją i musimy zrobić zdjęcia i uwolnić zwierzęta. - dodała Tiff.
Zostałyśmy bardzo mocno wsłuchując sie w las, czy aby na pewno nie ma obcych dźwięków i kłusowników.
Tymczasem dziewczyny przelazły przez płot i podchodziły do altanki. Sarny w niej uwięzione bały się Dominiki, więc Tiff poprosiła by sie zatrzymała, a sama poszła dalej. Tiff zimą dokarmiała sarny, a nawet pozwalała im się kryć na hali w stadninie. Dlatego też zwierzęta bardzo jej ufały. Zanim je wypuściła zrobiła kilka zdjęć. W końcu jednak otworzyła bramę altanki, a Dominika brame od wysokiego ogrodzenia otaczającgo polankę.
W tym momencie usłuszałam obcy mi dźwięk. Odwróciłam głowę i zobaczyłam mężczyznę celującego prosto we mnie. Wystraszyłam sie i podniosłam alarm. Sarny pędem umknęły w las. Ruszyłam w stronę stajni, ale do niej nie pobiegłam. Facet nie widział dziewczyn w środku, a one wyszły przez płot z drugiej strony polany. Gdy zeskakiwały z ogrodzenia ja już tam stałam. Florencja stała niezdecydowana, uciekać czy ratować Dominikę?
Długo się nie zastanawiała i podbiegła do mnie. Dziewczyny już siedziały na naszych grzbietach i gnałyśmy i le sił do stajni. Tiff przez dziwne czarne coś z antenką mówiła coś niezrozumiałego.. ,,S do P. Mamy zdjęcia. Uciekamy. Kod 2765."
Bardzo się bałam..
- Florencja?
- Tak?
- Mogę do ciebie mówić Florka?
(Florencja?)
Od Florencji - C.D. Moh
Poszłam z samego rana do Kaeny. Zgodnie z obietnicą, mogłam wybrać sobie
dowolny eliksir bądź amulet. Wybrałam Eliksir Wody. Wydawało mi się, że
jest bardzo przydatny, a ja czasem lubię popływać. Wypuszczono mnie na
pastwisko. Od razu podbiegła do mnie Moh.
- Co wybrałaś? - zapytała.
- Eliksir Wody - odparłam - wydaje się przydatny.
- Dobra, może zapoznam cię z innymi, co? Bo wydaje mi się że nie znasz nikogo prócz mnie, Evolett i Lawlieta. Co nie?
- No, nie. Ale wiesz, wolę przełożyć to na kiedy indziej. Możemy tak zrobić?
- No jasne. Jak chcesz.
*kilka godzin później*
Zamknięto mnie w boksie. Stałam z wychylonym łbem i obserwowałam życie w stajni. Kilka razy podszedł do mnie stajenny żeby mnie poklepać po łbie, a raz nawet dostałam od niego wiązkę siana. Z zadowoleniem schyliłam się po siano. Gdy podniosłam łeb, żując siano, podszedł do mnie jakiś człowiek. Rozpoznałam w nim trenera koni wyścigowych. Wszedł do mojego boksu i obejrzał mnie. Dokładnie zbadał mi kłąb, grzbiet, oczy, ale szczególną uwagę przyłożył do nóg. Nie wiedziałam dlaczego. W pewnym momencie do boksu podeszła Dominika, oparła się o drzwi boksu i wyjęła kawałek słomy z ust. Powiedziała do tego trenera:
- Mówiłam.
- Niesamowite... - odparł tamten. - A ja nic nie wiedziałem. Mam nadzieję że nie ma zmarnowanych treningów?
- Ależ skąd panu to przyszło do głowy! Najlepiej trenowana, ze wszystkich koni w Hiszpanii.
- No, dobrze. Wnuczka Ruffian... no, no, no...
Już wiedziałam o czym mówią. Trener ten, trenował niegdyś moją babcię. Teraz będzie trenować, również mnie. Po krótkiej rozmowie, ludzie wyszli z boksu, ale Dominika po chwili wróciła z uwiązem w ręku. Zaprowadziła mnie na dwór, gdzie już czekały na mnie siodło i uzda. Zdziwiłam się, ale ze spokojem dałam się osiodłać. Wyjechałyśmy przez bramę, i stanęłyśmy. Z niezadowoleniem tupałam nogą o ziemię. Dominika mówiła, że na kogoś czekamy. Odwróciłam łeb i ujrzałam kłusującą w naszą stronę Mohylew, wraz z Tiffany na grzbiecie.
- Jedziemy? - spytała Tiffany.
- Jedziemy - odparła Dominika i dała mi łydkę.
(Mohylew?)
- Co wybrałaś? - zapytała.
- Eliksir Wody - odparłam - wydaje się przydatny.
- Dobra, może zapoznam cię z innymi, co? Bo wydaje mi się że nie znasz nikogo prócz mnie, Evolett i Lawlieta. Co nie?
- No, nie. Ale wiesz, wolę przełożyć to na kiedy indziej. Możemy tak zrobić?
- No jasne. Jak chcesz.
*kilka godzin później*
Zamknięto mnie w boksie. Stałam z wychylonym łbem i obserwowałam życie w stajni. Kilka razy podszedł do mnie stajenny żeby mnie poklepać po łbie, a raz nawet dostałam od niego wiązkę siana. Z zadowoleniem schyliłam się po siano. Gdy podniosłam łeb, żując siano, podszedł do mnie jakiś człowiek. Rozpoznałam w nim trenera koni wyścigowych. Wszedł do mojego boksu i obejrzał mnie. Dokładnie zbadał mi kłąb, grzbiet, oczy, ale szczególną uwagę przyłożył do nóg. Nie wiedziałam dlaczego. W pewnym momencie do boksu podeszła Dominika, oparła się o drzwi boksu i wyjęła kawałek słomy z ust. Powiedziała do tego trenera:
- Mówiłam.
- Niesamowite... - odparł tamten. - A ja nic nie wiedziałem. Mam nadzieję że nie ma zmarnowanych treningów?
- Ależ skąd panu to przyszło do głowy! Najlepiej trenowana, ze wszystkich koni w Hiszpanii.
- No, dobrze. Wnuczka Ruffian... no, no, no...
Już wiedziałam o czym mówią. Trener ten, trenował niegdyś moją babcię. Teraz będzie trenować, również mnie. Po krótkiej rozmowie, ludzie wyszli z boksu, ale Dominika po chwili wróciła z uwiązem w ręku. Zaprowadziła mnie na dwór, gdzie już czekały na mnie siodło i uzda. Zdziwiłam się, ale ze spokojem dałam się osiodłać. Wyjechałyśmy przez bramę, i stanęłyśmy. Z niezadowoleniem tupałam nogą o ziemię. Dominika mówiła, że na kogoś czekamy. Odwróciłam łeb i ujrzałam kłusującą w naszą stronę Mohylew, wraz z Tiffany na grzbiecie.
- Jedziemy? - spytała Tiffany.
- Jedziemy - odparła Dominika i dała mi łydkę.
(Mohylew?)
Od Dan'a
Nowa klacz w stadzie. Niczego sobie. Ale moje serce dalej wyciągnięte jest w stronę Nexus. Ale czy jej też? Ostatnio w ogóle się do mnie nie odzywa. Nie znoszę tej ciszy...
- Dan! Dan! - ktos mnie wołał. Znam ten głos..
- Nexus!
- Dan!
Wpadlismy na siebie. Szybko sie otrząsnąłem.
- Dlaczego ostatnio tak mnie unikasz?
Nexus stała. Chyba nie wiedziała co powiedzieć, ale ja tak bardzo chciałem znać odpowiedź, że ponowiłem pytanie.
- Dlaczego tak mnie unikasz?
(Nexus?)
- Dan! Dan! - ktos mnie wołał. Znam ten głos..
- Nexus!
- Dan!
Wpadlismy na siebie. Szybko sie otrząsnąłem.
- Dlaczego ostatnio tak mnie unikasz?
Nexus stała. Chyba nie wiedziała co powiedzieć, ale ja tak bardzo chciałem znać odpowiedź, że ponowiłem pytanie.
- Dlaczego tak mnie unikasz?
(Nexus?)
Od Moh - C.D. Florencji
- Biegło mi się wspaniale, ale trochę mnie noga boli..
- Dlaczego? - wypytywała się ,,widownia".
- W lesie noga utknęła mi w konarze, ale dzięki Florencji udało mi się wydostać. Postąpiła tak jak było trzeba. Zawróciła i pomogła mi.
Rozeszły się szepty i szmery. Co chwila patrzyli na Florencję i na mnie.Nagle z szeregu wyszła Evolett.
- Florencjo. Twoje zachowanie nie było obojętne, a w naszym stadzie bardzo pragniemy takich zachowań.
Florencja nieco się zawstydziła i poczuła się niepewnie.
- Twój czyn pragniemy wynagrodzić. - kontynuowała Evo - W przeciągu dwóch dni udaj się do Kaeny Dream Deseret. Możesz wybrać dowolny eliksir lub amulet. Za darmo.
Florencja, jakby trochę odważniej, stała dalej w miejscu.
- Dziękuję.. - odparła nieśmiale.
- Całe stado powinno brać z ciebie przykład.
Florencja pokiwała głową, a potem stajenny zobaczył że sie wymknęliśmy ze stajni i zaprowadził wszystkich z powrotem.
Następnego dnia, nie mogłam doszukać się Florencji. Może poszła do Kaeny?
(Florencja?)
- Dlaczego? - wypytywała się ,,widownia".
- W lesie noga utknęła mi w konarze, ale dzięki Florencji udało mi się wydostać. Postąpiła tak jak było trzeba. Zawróciła i pomogła mi.
Rozeszły się szepty i szmery. Co chwila patrzyli na Florencję i na mnie.Nagle z szeregu wyszła Evolett.
- Florencjo. Twoje zachowanie nie było obojętne, a w naszym stadzie bardzo pragniemy takich zachowań.
Florencja nieco się zawstydziła i poczuła się niepewnie.
- Twój czyn pragniemy wynagrodzić. - kontynuowała Evo - W przeciągu dwóch dni udaj się do Kaeny Dream Deseret. Możesz wybrać dowolny eliksir lub amulet. Za darmo.
Florencja, jakby trochę odważniej, stała dalej w miejscu.
- Dziękuję.. - odparła nieśmiale.
- Całe stado powinno brać z ciebie przykład.
Florencja pokiwała głową, a potem stajenny zobaczył że sie wymknęliśmy ze stajni i zaprowadził wszystkich z powrotem.
Następnego dnia, nie mogłam doszukać się Florencji. Może poszła do Kaeny?
(Florencja?)
Od Florencji - C.D. Moh
Tupnęłam stanowczo przednią nogą. Kopyto rozbiło ziemię, a z moich nozdrzy wyleciało gwałtownie powietrze.
- Nie... - powiedziałam głupkowato. - Nie mam. Dominika mówi, że jest za wcześnie.
Moh westchnęła. Machnęłam mocno ogonem i powiedziałam:
- Nie bój się mnie zagadywać. Owszem, jestem nieufna, ale Tobie udało się zdobyć odrobinę mojego zaufania. Jeśli będziesz się mnie dalej pytać o to samo, to nigdy nie odpowiem. Przyjdzie czas, to wszystko Ci wytłumaczę.
Klacz pokiwała głową. Zbierała się do odejścia. Zatrzymałam ją.
- Słyszałam, że całkiem szybko biegasz - powiedziałam - może urządzimy mały wyścig?
- Gdzie? - zaciekawiła się.
- W lesie. Bo nie tutaj. Za mało miejsca. Wieczorem, będę czekać na Ciebie w tym miejscu. Może być?
- Z chęcią! - parsknęła.
*wieczorem*
Stanęłam przy ogrodzeniu pastwiska. Czekałam aż pojawi się Mohylew. Gdy przyszła, okazało się że przyprowadziła kilka innych koni.
- Nie będziemy się z nimi ścigać, oni tylko popatrzą - wytłumaczyła Moh.
- No, dobrze - westchnęłam.
Doszliśmy na miejsce wyścigu. Była to plaża. Koniec wyścigu był w zupełnie innym miejscu. Daleko na ujściu lasu. Ustawiłyśmy się. Byłam przyzwyczajona do biegania po piachu. Ruszyłyśmy. Na początku Mohylew została nieco w tyle, ale już w lesie prawie mnie dogoniła. Biegłyśmy dobre dziesięć minut, cały czas utrzymywałam pierwszą pozycję. Nagle Mohylew noga utknęła w jakimś konarze. Krzyknęła do mnie:
- Florencja!
Zatrzymałam się. Przez ułamek sekundy nie wiedziałam co trzeba zrobić. Biec dalej, czy pomóc? Oczywiście wybrałam słusznie. Pokłusowałam do Mohylew i pomogłam jej.
- Dzięki - powiedziała - przez chwilę myślałam, że mnie zostawisz...
- To byłoby nieuczciwe - odparłam uśmiechając się.
Ruszyłyśmy ponownie. Gdy wybiegłyśmy na polanę, zremisowałyśmy. Tam czekali już wszyscy, których przyprowadziła Moh.
- Kto wygrał? - zapytała jedna z klaczy.
- Nikt. Był remis - odparła Mohylew.
- Serio?
- Tak - dokończyłam za Moh. - Ale fajnie było.
- No - zgodziła się ze mną Moh.
(Moh?)
- Nie... - powiedziałam głupkowato. - Nie mam. Dominika mówi, że jest za wcześnie.
Moh westchnęła. Machnęłam mocno ogonem i powiedziałam:
- Nie bój się mnie zagadywać. Owszem, jestem nieufna, ale Tobie udało się zdobyć odrobinę mojego zaufania. Jeśli będziesz się mnie dalej pytać o to samo, to nigdy nie odpowiem. Przyjdzie czas, to wszystko Ci wytłumaczę.
Klacz pokiwała głową. Zbierała się do odejścia. Zatrzymałam ją.
- Słyszałam, że całkiem szybko biegasz - powiedziałam - może urządzimy mały wyścig?
- Gdzie? - zaciekawiła się.
- W lesie. Bo nie tutaj. Za mało miejsca. Wieczorem, będę czekać na Ciebie w tym miejscu. Może być?
- Z chęcią! - parsknęła.
*wieczorem*
Stanęłam przy ogrodzeniu pastwiska. Czekałam aż pojawi się Mohylew. Gdy przyszła, okazało się że przyprowadziła kilka innych koni.
- Nie będziemy się z nimi ścigać, oni tylko popatrzą - wytłumaczyła Moh.
- No, dobrze - westchnęłam.
Doszliśmy na miejsce wyścigu. Była to plaża. Koniec wyścigu był w zupełnie innym miejscu. Daleko na ujściu lasu. Ustawiłyśmy się. Byłam przyzwyczajona do biegania po piachu. Ruszyłyśmy. Na początku Mohylew została nieco w tyle, ale już w lesie prawie mnie dogoniła. Biegłyśmy dobre dziesięć minut, cały czas utrzymywałam pierwszą pozycję. Nagle Mohylew noga utknęła w jakimś konarze. Krzyknęła do mnie:
- Florencja!
Zatrzymałam się. Przez ułamek sekundy nie wiedziałam co trzeba zrobić. Biec dalej, czy pomóc? Oczywiście wybrałam słusznie. Pokłusowałam do Mohylew i pomogłam jej.
- Dzięki - powiedziała - przez chwilę myślałam, że mnie zostawisz...
- To byłoby nieuczciwe - odparłam uśmiechając się.
Ruszyłyśmy ponownie. Gdy wybiegłyśmy na polanę, zremisowałyśmy. Tam czekali już wszyscy, których przyprowadziła Moh.
- Kto wygrał? - zapytała jedna z klaczy.
- Nikt. Był remis - odparła Mohylew.
- Serio?
- Tak - dokończyłam za Moh. - Ale fajnie było.
- No - zgodziła się ze mną Moh.
(Moh?)
Od Moh - C.D. Florencji
- Jak tam pierwsze treningi? - zapytałam pełna nadziei.
- W porządku..
- No i jak?
- Co jak?
- No... Upatrzyłaś już sobie kogoś?
Klacz nie odezwała się do mnie. Stwierdziłam że nie będę nalegać i oddaliłam się.
Dużo czasu minęło zanim odważyłam się znów podejść i zapytać. Florencja była nieufna..
Już... Już prawie miałam do niej iść i znów zadać pytanie, ale coś mnie powstrzymało. A co jeśli zupełnie stracę tą kropelkę zaufania, którą u niej zyskałam? Nie, lepiej nie...
Poszłam zatem do Esme.
- Hejka Esme!
- Cześć! Co u ciebie słychać?
- No.. Bo widzisz.. Chciałabym się zaprzyjaźnić z Florencją..
- Tą nową? - zapytała głupawo kuzynka.
- Tak.. Ale widzisz, ona jest bardzo nieufna, a mi chyba udało się troszeczkę zdobyć jej zaufanie, ale nie chcę tego sracić...
- Pogadaj z nią.. - obojętnie odpowiedziała Esme.
- Ech... Nic z tego nie będzie... - odparłam zrezygnowana. - A co u Arenta?
Esme nic nie odpowiedziała. Widziałam jak do jej oczu napływają łzy.
- Są jakies wyniki badań od weterynarza? - dociekałam dalej.
Esme pokiwała twierdząco głową już prawie płacząc.
- Co mu jest?
- Yolandi... Jego właścicielka.. Ona kupiła palcat, który rzekomo miał poprawić jego osiągnięcia sportowe.. I...
- I co?
- Kupiła go gdzieś.. Nielegalnie.. Z trucizną..
- Jaką?
- Nie.. Nie wiem... Wiem, że ta trucizna sprawia że.... Że on.. On za cały swój ból obwinia mnie.. Nie wiem dokładnie jak to działa.. Ale to jest okropne.. On mnie nienawidzi!
- Wyjdzie z tego. Wasza miłość jest silniejsza niż jakaś trucizna..
- Nie! To nie minie! Straciłam go! Rozumiesz?! Straciłam Arenta!
Esme płakała już gorzkimi łzami. To straszne.. Było mi jej szkoda, ale nie umiałam jej pomóc. Była w okropnym stanie.. Postanowiłam jej pomóc..
Udałam się do Konwalii. Była bardzo dobrą zielarką..
- Konwalia!
- Tak?
- Pilnie potrzebuję twojej pomocy!
- Zioła na stres? To będzie...
- Nie! Nie dla mnie! Masz coś.. Przeciwne do działania arkocytyny?
- Skąd wiesz o arkocytynie? - odparła nieco zdenerwowana Konwalia.
- Sporo czasu poświęciłam na zielarstwo, ale nie pamiętam substancji odwrotnej do arkocytyny..
- Jest, ale bardzo ciężko dostępna w naszym terenie.
- Co to takiego?
- Leorgia. Bardzo rzadka. W naszej okolicy jest tylko jedna. Doskonale wiem, gdzie ona jest. Potrzebny jest jej kwiat. Na szczęście rodzi kwiaty przez cały rok.
- Gdzie ona jest?
- Zaprowadzę cię.
Poszłyśmy do lasu. Konwalia prowadziła. Szłyśmy prawie godzinę.
- To tu.
- I gdzie ta Leorgia?
- No tutaj.
- Gdzie?
Konwalia westchnęła i odwróciła się.
- Nie ma! Nie ma! - krzyknęła zrozpaczona
- Jak to? Gdzie jest?
- Leorgio!
- Jak wygląda?
- Drzewo.. Potężne drzewo.. Ktoś je ściął!
- Co?! Nie! To niemożliwe!
- Szukaj kwiatu! - rzekła pospiesznie konwali i sama chodziła z głową przy ziemi. Zrobiłam to samo. Co chwila pokazywałam jej różne kwiaty, których nie znałam. Słyszałam tylko: ,,Nie. To nie ten. Ten też nie.". Było mi ciężko.. Szukałyśmy ponad godzinę. W końcu uniosłam kwiat, który wyglądał jak kwiat magnolii. I usłyszałam:
- To ten! To ten! To teraz jeszcze jeden!
- Co?? Ale jest tylko jeden..
- Do wywaru potrzebujemy dwóch.. A jeśli drugi zastąpimy kwiatem magnolii?
- Kwiat magnolii ma podobne właściwości co Leorgia, ale o wiele słabsze. eden kwiat Leorgii to około stu kwiatów Magnolii. A dla kogo to?
- Dla Arenta.
- Biorąc pod uwagę jego masę i wielkość, to dwa kwiaty Leorgi to za dużo. Nazbieraj mi 30 kwitów magnolii.
- W porządku.
Konwalia popędziła do domu, a ja idąc w strone stajni zbierałam z każdego krzaka magnolii po kilkanaście kwiatów. Było ich o tej porze bardzo mało. Udało mi się jednak uzbierać ich ponad 40. Puściłam sie galopem do Konwalii.
- Mam! Mam kwiaty!
- Świetnie. Resztę składników już mam. Wywar prawie gotowy. Wsyp wszystkie kwity tutaj. - powiedziała wskazując kociołek.
Na ziemi zobaczyłam kwiat Leorgii.
- Dlaczego go jeszcze nie dodałaś?
- Muszę oderwać pręciki i pyłek, by wychodować owoc Leorgii. Jeśli ten cały kwit wrzucę do wywaru, to to będzie być może ostatni kwiat Leorgii na świecie! Czuję się zobowiązana do rozchodowania tego.
- W porządku. Kiedy wywar będzie gotowy?
- Jutro..
- No dobra..
Poszłam do Florencji. Była już po porannym treningu.
- I co?
- Co co?
- Masz juz kogoś na oku?
(Florencja?)
- W porządku..
- No i jak?
- Co jak?
- No... Upatrzyłaś już sobie kogoś?
Klacz nie odezwała się do mnie. Stwierdziłam że nie będę nalegać i oddaliłam się.
Dużo czasu minęło zanim odważyłam się znów podejść i zapytać. Florencja była nieufna..
Już... Już prawie miałam do niej iść i znów zadać pytanie, ale coś mnie powstrzymało. A co jeśli zupełnie stracę tą kropelkę zaufania, którą u niej zyskałam? Nie, lepiej nie...
Poszłam zatem do Esme.
- Hejka Esme!
- Cześć! Co u ciebie słychać?
- No.. Bo widzisz.. Chciałabym się zaprzyjaźnić z Florencją..
- Tą nową? - zapytała głupawo kuzynka.
- Tak.. Ale widzisz, ona jest bardzo nieufna, a mi chyba udało się troszeczkę zdobyć jej zaufanie, ale nie chcę tego sracić...
- Pogadaj z nią.. - obojętnie odpowiedziała Esme.
- Ech... Nic z tego nie będzie... - odparłam zrezygnowana. - A co u Arenta?
Esme nic nie odpowiedziała. Widziałam jak do jej oczu napływają łzy.
- Są jakies wyniki badań od weterynarza? - dociekałam dalej.
Esme pokiwała twierdząco głową już prawie płacząc.
- Co mu jest?
- Yolandi... Jego właścicielka.. Ona kupiła palcat, który rzekomo miał poprawić jego osiągnięcia sportowe.. I...
- I co?
- Kupiła go gdzieś.. Nielegalnie.. Z trucizną..
- Jaką?
- Nie.. Nie wiem... Wiem, że ta trucizna sprawia że.... Że on.. On za cały swój ból obwinia mnie.. Nie wiem dokładnie jak to działa.. Ale to jest okropne.. On mnie nienawidzi!
- Wyjdzie z tego. Wasza miłość jest silniejsza niż jakaś trucizna..
- Nie! To nie minie! Straciłam go! Rozumiesz?! Straciłam Arenta!
Esme płakała już gorzkimi łzami. To straszne.. Było mi jej szkoda, ale nie umiałam jej pomóc. Była w okropnym stanie.. Postanowiłam jej pomóc..
Udałam się do Konwalii. Była bardzo dobrą zielarką..
- Konwalia!
- Tak?
- Pilnie potrzebuję twojej pomocy!
- Zioła na stres? To będzie...
- Nie! Nie dla mnie! Masz coś.. Przeciwne do działania arkocytyny?
- Skąd wiesz o arkocytynie? - odparła nieco zdenerwowana Konwalia.
- Sporo czasu poświęciłam na zielarstwo, ale nie pamiętam substancji odwrotnej do arkocytyny..
- Jest, ale bardzo ciężko dostępna w naszym terenie.
- Co to takiego?
- Leorgia. Bardzo rzadka. W naszej okolicy jest tylko jedna. Doskonale wiem, gdzie ona jest. Potrzebny jest jej kwiat. Na szczęście rodzi kwiaty przez cały rok.
- Gdzie ona jest?
- Zaprowadzę cię.
Poszłyśmy do lasu. Konwalia prowadziła. Szłyśmy prawie godzinę.
- To tu.
- I gdzie ta Leorgia?
- No tutaj.
- Gdzie?
Konwalia westchnęła i odwróciła się.
- Nie ma! Nie ma! - krzyknęła zrozpaczona
- Jak to? Gdzie jest?
- Leorgio!
- Jak wygląda?
- Drzewo.. Potężne drzewo.. Ktoś je ściął!
- Co?! Nie! To niemożliwe!
- Szukaj kwiatu! - rzekła pospiesznie konwali i sama chodziła z głową przy ziemi. Zrobiłam to samo. Co chwila pokazywałam jej różne kwiaty, których nie znałam. Słyszałam tylko: ,,Nie. To nie ten. Ten też nie.". Było mi ciężko.. Szukałyśmy ponad godzinę. W końcu uniosłam kwiat, który wyglądał jak kwiat magnolii. I usłyszałam:
- To ten! To ten! To teraz jeszcze jeden!
- Co?? Ale jest tylko jeden..
- Do wywaru potrzebujemy dwóch.. A jeśli drugi zastąpimy kwiatem magnolii?
- Kwiat magnolii ma podobne właściwości co Leorgia, ale o wiele słabsze. eden kwiat Leorgii to około stu kwiatów Magnolii. A dla kogo to?
- Dla Arenta.
- Biorąc pod uwagę jego masę i wielkość, to dwa kwiaty Leorgi to za dużo. Nazbieraj mi 30 kwitów magnolii.
- W porządku.
Konwalia popędziła do domu, a ja idąc w strone stajni zbierałam z każdego krzaka magnolii po kilkanaście kwiatów. Było ich o tej porze bardzo mało. Udało mi się jednak uzbierać ich ponad 40. Puściłam sie galopem do Konwalii.
- Mam! Mam kwiaty!
- Świetnie. Resztę składników już mam. Wywar prawie gotowy. Wsyp wszystkie kwity tutaj. - powiedziała wskazując kociołek.
Na ziemi zobaczyłam kwiat Leorgii.
- Dlaczego go jeszcze nie dodałaś?
- Muszę oderwać pręciki i pyłek, by wychodować owoc Leorgii. Jeśli ten cały kwit wrzucę do wywaru, to to będzie być może ostatni kwiat Leorgii na świecie! Czuję się zobowiązana do rozchodowania tego.
- W porządku. Kiedy wywar będzie gotowy?
- Jutro..
- No dobra..
Poszłam do Florencji. Była już po porannym treningu.
- I co?
- Co co?
- Masz juz kogoś na oku?
(Florencja?)
Od Florencji
Pasłam się jak zwykle o tej godzinie na pastwisku. Nagle przez bramę
weszła Dominika. Z zaciekawieniem postawiłam uszy i spojrzałam jak
zbliża się do mnie z jabłkiem w ręku.
- Chodź kochana - powiedziała. Zarżałam cicho i zbliżyłam się do niej. Wyciągnęłam szyję na całą długość i porwałam jabłko. Pokłusowałam na koniec wybiegu i radośnie zarżałam.
- Chodź tu mała! - krzyknęła ze śmiechem Dominika. Po około piętnastu minutach udało jej się mnie złapać. Wyprowadziła mnie z wybiegu. Uwiązała w miejscu do siodłania i założyła ogłowie i siodło. Podczas siodłania, ciągle mi powtarzała:
- Oj, kochana. Dzięki tobie spóźnimy się na trening!
Trening z samego rana o ósmej. Cudnie. Świeże, jeszcze zimne powietrze, przede wszystkim orzeźwiające wdziera się w chrapy, a nogi same biegną przed siebie. Co mogło być lepszego?
*pięćdziesiąt minut później*
Wszyscy skończyli już trening. Oprócz mnie. Znowu ustawiałam się w bramce startowej. Trzy... dwa... jeden, poszły! Wybiegłam z bramki tak szybko jak potrafiłam i prułam przed siebie. Wtem zauważyłam jakiegoś ogiera, który wchodzi na tor do wyścigów. Zarżałam cicho. Dominika ścisnęła mnie mocnej, dodała łydkę. Zamachnęłam się nogami i przyśpieszyłam. Nagle stało się coś o czym aż boję się mówić. Mięśnie mi się zatrzęsły. Na torze był wąż! Wyhamowałam tuż przed nim, mocno zapierając się kopytami. Stanęłam dęba w rozpaczy i czym prędzej zawróciłam. Biegłam wprost przed siebie, nawet nie patrzyłam gdzie. Nieszczęście, że biegłam akurat na tego ogiera, który też wybiegł z bramki startowej. Ominęliśmy się w ostatniej chwili, ale słyszałam że strzemię od mojego siodła zapiszczało, pod wpływem spotkania z bandą. Zatrzymałam się. Nigdy jeszcze nie biegłam szybciej. Nogi mi się trzęsły, mięśnie drżały. Podbiegł do nas dżokej na tamtym ogierze. Zapytał Dominiki:
- Wszystko w porządku, panienko?
- Tak, jest dobrze - wyszeptała Dominika - mała po prostu boi się węży. Chodź kochana - dodała schodząc ze mnie. Po rozsiodłaniu mnie, wypuścili mnie na wybieg. Stałam w kącie pastwiska, nawet nie patrząc na trawę. Nagle usłyszałam że ktoś do mnie podchodzi. Z zaciekawieniem spojrzałam w tamtą stronę, ale zaraz ze wstydem zabrałam łeb.
- Wybacz... - powiedziałam - nie chciałam biec na Ciebie.
Był to ten ogier z toru.
- Nie szkodzi. Każdy ma swoje wpadki - odparł przyjaźnie - jestem Lawliet, a Ty?
- Florencja.
(Lawliet?)
- Chodź kochana - powiedziała. Zarżałam cicho i zbliżyłam się do niej. Wyciągnęłam szyję na całą długość i porwałam jabłko. Pokłusowałam na koniec wybiegu i radośnie zarżałam.
- Chodź tu mała! - krzyknęła ze śmiechem Dominika. Po około piętnastu minutach udało jej się mnie złapać. Wyprowadziła mnie z wybiegu. Uwiązała w miejscu do siodłania i założyła ogłowie i siodło. Podczas siodłania, ciągle mi powtarzała:
- Oj, kochana. Dzięki tobie spóźnimy się na trening!
Trening z samego rana o ósmej. Cudnie. Świeże, jeszcze zimne powietrze, przede wszystkim orzeźwiające wdziera się w chrapy, a nogi same biegną przed siebie. Co mogło być lepszego?
*pięćdziesiąt minut później*
Wszyscy skończyli już trening. Oprócz mnie. Znowu ustawiałam się w bramce startowej. Trzy... dwa... jeden, poszły! Wybiegłam z bramki tak szybko jak potrafiłam i prułam przed siebie. Wtem zauważyłam jakiegoś ogiera, który wchodzi na tor do wyścigów. Zarżałam cicho. Dominika ścisnęła mnie mocnej, dodała łydkę. Zamachnęłam się nogami i przyśpieszyłam. Nagle stało się coś o czym aż boję się mówić. Mięśnie mi się zatrzęsły. Na torze był wąż! Wyhamowałam tuż przed nim, mocno zapierając się kopytami. Stanęłam dęba w rozpaczy i czym prędzej zawróciłam. Biegłam wprost przed siebie, nawet nie patrzyłam gdzie. Nieszczęście, że biegłam akurat na tego ogiera, który też wybiegł z bramki startowej. Ominęliśmy się w ostatniej chwili, ale słyszałam że strzemię od mojego siodła zapiszczało, pod wpływem spotkania z bandą. Zatrzymałam się. Nigdy jeszcze nie biegłam szybciej. Nogi mi się trzęsły, mięśnie drżały. Podbiegł do nas dżokej na tamtym ogierze. Zapytał Dominiki:
- Wszystko w porządku, panienko?
- Tak, jest dobrze - wyszeptała Dominika - mała po prostu boi się węży. Chodź kochana - dodała schodząc ze mnie. Po rozsiodłaniu mnie, wypuścili mnie na wybieg. Stałam w kącie pastwiska, nawet nie patrząc na trawę. Nagle usłyszałam że ktoś do mnie podchodzi. Z zaciekawieniem spojrzałam w tamtą stronę, ale zaraz ze wstydem zabrałam łeb.
- Wybacz... - powiedziałam - nie chciałam biec na Ciebie.
Był to ten ogier z toru.
- Nie szkodzi. Każdy ma swoje wpadki - odparł przyjaźnie - jestem Lawliet, a Ty?
- Florencja.
(Lawliet?)
Od Florencji - C.D. Moh
Skuliłam błyskawicznie uszy. Nie lubiłam gdy ktoś o to pytał.
- Z Hiszpanii - odparłam.
- Jesteś bardzo podobna do... - zaczęła, ale przerwałam jej:
- Ruffian?
- Tak!
- Jestem jej wnuczką - wyjaśniłam.
- Na pewno masz wielki talent do wyścigów!
- Nie uznałabym tak tego - na moim pysku zawitał cień uśmiechu.
- Jesteś wnuczką legendarnej Ruffian... - Mohylew zamknęła oczy.
- Tak, tak wiem. Znałam tylko ojca, ale zapewniał że moja matka była córką Ruffian. Wszyscy mówią że jestem do niej podobna.
*kilka godzin później*
Właśnie podeszła do mnie Dominika. Trzymała ogłowie i siodło. Zarżałam cicho i z zadowoleniem dałam się wyprowadzić z boksu. Spojrzałam na zegar w stajni. Była za pięć trzecia. Idealnie. Wiedziałam już jaki mam rozkład treningów. Dałam się osiodłać i wraz z Dominiką na grzbiecie wyszłam na tor. W bramkach startowych stały już inne konie. Naprężyłam mięśnie, gdy drzwiczki za mną się zamknęły. Zamknęłam oczy. Głośno oddychałam. Usłyszałam odliczanie: trzy... dwa... błyskawicznie otworzyłam oczy na jeden i jak strzała wyprułam przed siebie. Utrzymywałam pierwszą pozycję. Byłam pierwsza. Wygrałam podobnoć z Evolett o jedną długość konia. Podeszłam do niej po biegu i powiedziałam:
- Niezła jesteś - zarzuciłam łbem, a Dominika ściągnęła wodze.
- Ty też - odparła klacz - Florencja?
- Tak, ta nowa - uśmiechnęłam się nikło.
*kilkanaście minut później*
Już rozsiodłana, stałam na pastwisku. Moja skarogniada sierść połyskiwała w słońcu. Spokojnie skubałam trawę. Co jakiś czas, machałam ogonem aby odgonić te wredne muszyska. Trzymałam się dalej od innych koni. Widziałam że zza płotu obserwują mnie Dominika i tutejsza psycholog do koni. Parsknęłam głośno, aż jedna klacz podniosła głowę. Zobaczywszy mnie, ruszyła w moją stronę kłusem.
- Cześć Florencja! - krzyknęła z daleka.
- Witaj Mohylew - odparłam.
(Moh?)
- Z Hiszpanii - odparłam.
- Jesteś bardzo podobna do... - zaczęła, ale przerwałam jej:
- Ruffian?
- Tak!
- Jestem jej wnuczką - wyjaśniłam.
- Na pewno masz wielki talent do wyścigów!
- Nie uznałabym tak tego - na moim pysku zawitał cień uśmiechu.
- Jesteś wnuczką legendarnej Ruffian... - Mohylew zamknęła oczy.
- Tak, tak wiem. Znałam tylko ojca, ale zapewniał że moja matka była córką Ruffian. Wszyscy mówią że jestem do niej podobna.
*kilka godzin później*
Właśnie podeszła do mnie Dominika. Trzymała ogłowie i siodło. Zarżałam cicho i z zadowoleniem dałam się wyprowadzić z boksu. Spojrzałam na zegar w stajni. Była za pięć trzecia. Idealnie. Wiedziałam już jaki mam rozkład treningów. Dałam się osiodłać i wraz z Dominiką na grzbiecie wyszłam na tor. W bramkach startowych stały już inne konie. Naprężyłam mięśnie, gdy drzwiczki za mną się zamknęły. Zamknęłam oczy. Głośno oddychałam. Usłyszałam odliczanie: trzy... dwa... błyskawicznie otworzyłam oczy na jeden i jak strzała wyprułam przed siebie. Utrzymywałam pierwszą pozycję. Byłam pierwsza. Wygrałam podobnoć z Evolett o jedną długość konia. Podeszłam do niej po biegu i powiedziałam:
- Niezła jesteś - zarzuciłam łbem, a Dominika ściągnęła wodze.
- Ty też - odparła klacz - Florencja?
- Tak, ta nowa - uśmiechnęłam się nikło.
*kilkanaście minut później*
Już rozsiodłana, stałam na pastwisku. Moja skarogniada sierść połyskiwała w słońcu. Spokojnie skubałam trawę. Co jakiś czas, machałam ogonem aby odgonić te wredne muszyska. Trzymałam się dalej od innych koni. Widziałam że zza płotu obserwują mnie Dominika i tutejsza psycholog do koni. Parsknęłam głośno, aż jedna klacz podniosła głowę. Zobaczywszy mnie, ruszyła w moją stronę kłusem.
- Cześć Florencja! - krzyknęła z daleka.
- Witaj Mohylew - odparłam.
(Moh?)
22 listopada 2014
Od Luny
Zaczęły się! Moje pierwsze zawody!
Według Sary mam szansę wygrać.
Teraz zaczęły się ostre treningi.
Pawie wszyscy wokół mnie to championi, a ja
po prostu robię to co kazał mi trener i Sara.
Ciekawe, czy dobrze mi pójdzie na zawodach.
Po za tym cały czas odbywają się próby ujeżdżenia
Od Moh ,,Prawie że wymiana"
Pewnego dnia, a właściwie dzisiaj... No w każdym razie dowiedzieliśmy się że Dragon został sprzedany do USA. Pozna wileki świat, ale nie zostanie z nami, już nie wróci. Szkoda.
Ale nie smuciłam się, mój smutek zakryło szczęście. Dlaczego? Otóż tego samego dnia przyjechała do nas piękna, skarogniada klacz. Doprawdy piękna, ale jakaś taka... Znana... Skądś ją znałam.. Ale skąd? Od urodzenia jestm w Champion Horse.. Na imię jej Florencja...
Jej historia skądś jest mi znana...
A tak! Ruffian!
Mama dużo mi o niej mówiła. Tiff pokazywała zdjęcia.. A może to jest jakaś wnuczka albo coś od Ruffian.. Jest bardzo podobna. Jak druga kropla wody..
Florencja nie jest zbyt przyjazna, a przynajmniej nie dziś... Jakaś taka nieswoja..
Postanowiłam z nią porozmawiać, bardzo lubię konie i lubę z nimi rozmawiać.
Podeszłam i zapytałam:
- Witaj, jestem MohylewII. Ty jesteś Florencja?
- Tak. - Odparła sucho. - Dlaczego Mohylew II?
- Po babci. Jest moją idolką.. Nie znałam jej, ale była pierwszą przywódczynią tego stada. Była najlepsza.. Ale nie znałam jej ani godziny.. Urodziłam się 17 dni po jej śmierci.. Mama bardzą ją kochała.
- Tsaa....
- Skąd jesteś?
(Florencja?)
Ale nie smuciłam się, mój smutek zakryło szczęście. Dlaczego? Otóż tego samego dnia przyjechała do nas piękna, skarogniada klacz. Doprawdy piękna, ale jakaś taka... Znana... Skądś ją znałam.. Ale skąd? Od urodzenia jestm w Champion Horse.. Na imię jej Florencja...
Jej historia skądś jest mi znana...
A tak! Ruffian!
Mama dużo mi o niej mówiła. Tiff pokazywała zdjęcia.. A może to jest jakaś wnuczka albo coś od Ruffian.. Jest bardzo podobna. Jak druga kropla wody..
Florencja nie jest zbyt przyjazna, a przynajmniej nie dziś... Jakaś taka nieswoja..
Postanowiłam z nią porozmawiać, bardzo lubię konie i lubę z nimi rozmawiać.
Podeszłam i zapytałam:
- Witaj, jestem MohylewII. Ty jesteś Florencja?
- Tak. - Odparła sucho. - Dlaczego Mohylew II?
- Po babci. Jest moją idolką.. Nie znałam jej, ale była pierwszą przywódczynią tego stada. Była najlepsza.. Ale nie znałam jej ani godziny.. Urodziłam się 17 dni po jej śmierci.. Mama bardzą ją kochała.
- Tsaa....
- Skąd jesteś?
(Florencja?)
Od Epson - C.D. Arenta
Gnałam przez piach ile tylko dawałam radę. Nie nawidziłam po nim biegać. Nie po tym plażowym. Pełno w nim kamieni i drewna. Mimo wszystko nie chciałam zawieść Tiff. Biegłam ile sił w nogach. Arent stał już po kolana w morzu. Zaczął jednak wchodzić dalej i dalej. Wszedł po samą szyję, ale nawet nie zwolnił. Teraz my byliśmy nad brzegiem. Po chwili przyjechał samochód z nadmuchiwanym pontonem.
Nadmuchali wsiedli i popłynęli, ja zaś i Esme zostałyśmy na brzegu. Nawet nie rozmawiałyśmy. Obserwowałyśmy całą akcje z uwagą. Podczas pompowania pontonu Arent prawie całkowicie zniknął pod wodą, wystawały tylko uszy. Zdziwiona Tiff zaczęła wbiegać do lodowatej wody za koniem. Gdy napompowali ponton dopłynęli do niej i podali jej sprzęt do nurkowania. Jescze na plaży ubrała piankę do nurkowania.
Po chwili i ona zniknęła pod wodą. Było widać tylko światełko pod wodą. To była latarka do nurkowania. Bardzo mocna. Ponton podążał za światełkiem cały czas oczekując najgorszego.Po kilku minutach Tiff wynużyła się. Coś mówiła, po czym znów zanurkowała, a w chwilę po niej jeden z ratowników morskich. Teraz pod wodą były dwa światełka.
Pływali tak kilkanaście minut, nikt nie wynurzał się z wody. W końcu światełka zaczęły świecić w naszą stronę i zbliżać się powoli. Nagle pojawiły się dwa stożki wystawające z wody, a potem cała głowa. Dwa stożki były przemoczonymi uszami Arenta. Wychodził z wody, a za nim ludzie. Gdy woda sięgała mu już tylko do brzucha, to ja postanowiłam kawałek wejść do wody. Weszłam tylko kawałek.
Gdy Arent był bardzo blisko mnie, jednym ruchem złapałam zębami za wodz i prowadziłam go na brzeg.
Gdy jednak nurkowie próbowali się do niego zbliżyć, to szarpał się, aż mnie zęby bolały. Na szczęście Esme zaczęła mi pomagać.
To my musiałyśmy go prowadzić do stajni i do boksu. Ludziom nie dawał się dotykać.
Po zamknięciu w boksie Esme szybko odeszła i sama poszła na pastwisko. Stała w rogu zupełnie samotna. Nie chciała z nikim rozmawiać. Zachowanie Arenta ją zabolało.
Nadmuchali wsiedli i popłynęli, ja zaś i Esme zostałyśmy na brzegu. Nawet nie rozmawiałyśmy. Obserwowałyśmy całą akcje z uwagą. Podczas pompowania pontonu Arent prawie całkowicie zniknął pod wodą, wystawały tylko uszy. Zdziwiona Tiff zaczęła wbiegać do lodowatej wody za koniem. Gdy napompowali ponton dopłynęli do niej i podali jej sprzęt do nurkowania. Jescze na plaży ubrała piankę do nurkowania.
Po chwili i ona zniknęła pod wodą. Było widać tylko światełko pod wodą. To była latarka do nurkowania. Bardzo mocna. Ponton podążał za światełkiem cały czas oczekując najgorszego.Po kilku minutach Tiff wynużyła się. Coś mówiła, po czym znów zanurkowała, a w chwilę po niej jeden z ratowników morskich. Teraz pod wodą były dwa światełka.
Pływali tak kilkanaście minut, nikt nie wynurzał się z wody. W końcu światełka zaczęły świecić w naszą stronę i zbliżać się powoli. Nagle pojawiły się dwa stożki wystawające z wody, a potem cała głowa. Dwa stożki były przemoczonymi uszami Arenta. Wychodził z wody, a za nim ludzie. Gdy woda sięgała mu już tylko do brzucha, to ja postanowiłam kawałek wejść do wody. Weszłam tylko kawałek.
Gdy Arent był bardzo blisko mnie, jednym ruchem złapałam zębami za wodz i prowadziłam go na brzeg.
Gdy jednak nurkowie próbowali się do niego zbliżyć, to szarpał się, aż mnie zęby bolały. Na szczęście Esme zaczęła mi pomagać.
To my musiałyśmy go prowadzić do stajni i do boksu. Ludziom nie dawał się dotykać.
Po zamknięciu w boksie Esme szybko odeszła i sama poszła na pastwisko. Stała w rogu zupełnie samotna. Nie chciała z nikim rozmawiać. Zachowanie Arenta ją zabolało.
21 listopada 2014
Od Arenta ,, Przygotowania"
Ledwo przyjechaliśmy, a zaraz zawody. Eliminacje stajenne. Oczywiście ja biorę w nich udział, nie we wszystkich, tylko w naturalu, ujeżdżaniu i wyścigach.
Yolandi nie daje mi ani chwili wolnego, przez nią zaniedbuję Esme, co mi się bardzo nie podoba. Wpycha mnie na każdy trening. Widzi we mnie ogromną nadzieję. Dan ma podobnie. My jesteśmy jej końmi i my charujemy najciężej. Ale jeśli to uszczęśliwi Yo, to jestem gotów się poświęcić. Oby tylko Esme nie miała mi tego za złe.
Jeden z treningów był szczególnie wyczerpujący.. Yo przez 2 godziny męczyła mnie na torze wyścigowym. Właściwie to na początku było bardzo fajnie, ale potem, gdy ona chciała uzyskiwać coraz lepszy i lepszy wynik, poganiając mnie przeokrutnie, zacząłem się bać. Serce waliło mi jak szalone ze zmęczenia, niemal wyskakiwało mi z piersi. Ale Yo chciała więcej.
W końcu nie dałem rady, zatrzymałem się i pochyliłem głowę. Yolandi zdzieliła mnie batem, jakbym był maszyną, a ona im mocniej walnie tym będzie miała lepszy wynik.
Bolało. Bardzo. Ale ból w klatce piersiowej był większy. Kolejne uderzenie. Dlaczego ona to robi? Zawsze była taka miła i przyjazna, a teraz?
Z tej sytuacji nieco wyratowała mnie Tiffany.
- Yo! Nie katuj go! Chodzi już prawie 2 godziny, daj mu spokój!
- To mój koń! Nie wtrącaj się.
Smutno spuściłem łeb. Dlaczego Yo nie słuchała Tiff?
Kolejne, do tej pory najmocniejsze uderzenie. Tego było z wiele. Wierzgnąłem. Kolejne uderzenie, jeszcze mocniejsze.
- Yo, przestań! Zniszczysz mu psychikę, zakatujesz na śmierć!
- Wiem co robię! A ty zajmij się własnymi końmi!
- Posłuchaj, on cierpi...
Nie odpowiedziała. Kolejne uderzenie, równie mocne co pooprzednie. Nie wytrzymałem. Wierzgnąłem bardzo mocno, ale Yo siedziała dalej. Zamachnęła się i uderzyła mnie w momencie, w którym stałem już dęba. To uderzenie dodatkowo mnie zdenerwowało i wychyliłem się za mocno do tyłu. Upadłem grzbietem wprost na Yolandi. Zad bardzo mnie bolał od bata, mimo wszystko podniosłem się i biegłem przed siebie po torze.
Płot po odnowie był znacznie wyższy i nie dałbym rady go przeskoczyć, w dodatku tak zmęczony i obolały. Dobiegł mnie krzyk:
- Yo nic ci nie jest! Coś ty narobiła?!
Przybiegł weterynarz, psycholog dla koni i kilku trenerów. Próbowali nadaremnie mnie uspokajać. Tiff nakazała przyprowadzić Esme, ale nawet ona, choć tak bardzo pragnąłem ją bardzo mocno przytulić, to coś mnie powstrzymywało i uciekałem przed nią. Coś mnie blokowało.
- Arent... Co się stało? Dlaczego taki jesteś? - głos jej sie łamał.
Tak bardzo chciałem jej odpowiedzieć, ale nie dawałem rady. Esmeralda zaczęła płakać.. Tak bardzo tego nie chciałem. Serce bolało mnie jeszcze bardziej.
- Arent przestań! - wrzasnęła rozwścieczona przez łzy - Słyszysz?! Przestań!
Nie mogłem. Nie panowałem nad sobą.
- Blokada psychiczna. Silver taką miał, ale w znacznie mniejszym stopniu - oświadczyła psycholog.
- Silver nie bał się innych koni... - odrzekła Tiff.
W międzyczasie po Yo przyjechała karetka i zabrała ją do szpitala.
- Zagonimy go do bramki startowej. Otworzyć wszystkie od jego strony i przyprowadźcie mi tu Epson! - nakazała Tiff.
Przyprowadzili jej Epson, na którą od razu wsiadła. Bramki już na mnie czekały. Ale ja wcale nie chciałem do nich wchodzić. Esme wróciła do ludzi i psycholog na nią wsiadła.
Teraz we dwie jechały w moją stronę.
- No dalej! Uciekaj! - wrzasnęła Tiff. - No dalej!
Popędziły klacze galopem w moją stronę. Obie biedły odważnie i pewnie. Obie równie szybko. Stanąłem w miejscy. Mocno zaparłem się kopytami i stałem. Przyśpieszyły. W ostatniej chwili mnie ominęły i jeszce kawałek pobiegły, zanim zawróciły. Ja teraz miałem jednak szansę wybiec z toru. Ruszyłem najszybciej jak umiałem i biegłem. Chociarz ludzie zagrodzili wyjście to bojąc się mnie rozsunęli się w ostatniej chwili. Klacze mnie goniły dalej. Pobiegłem na plażę. One nie umieją biegać po piasku tak dobrze jak ja.
Choć na trawie prawie mnie dogoniły, to na piachu znacznie zostały z tyłu. Stanąłęm po kolana w morzu.
(Epson?)
Yolandi nie daje mi ani chwili wolnego, przez nią zaniedbuję Esme, co mi się bardzo nie podoba. Wpycha mnie na każdy trening. Widzi we mnie ogromną nadzieję. Dan ma podobnie. My jesteśmy jej końmi i my charujemy najciężej. Ale jeśli to uszczęśliwi Yo, to jestem gotów się poświęcić. Oby tylko Esme nie miała mi tego za złe.
Jeden z treningów był szczególnie wyczerpujący.. Yo przez 2 godziny męczyła mnie na torze wyścigowym. Właściwie to na początku było bardzo fajnie, ale potem, gdy ona chciała uzyskiwać coraz lepszy i lepszy wynik, poganiając mnie przeokrutnie, zacząłem się bać. Serce waliło mi jak szalone ze zmęczenia, niemal wyskakiwało mi z piersi. Ale Yo chciała więcej.
W końcu nie dałem rady, zatrzymałem się i pochyliłem głowę. Yolandi zdzieliła mnie batem, jakbym był maszyną, a ona im mocniej walnie tym będzie miała lepszy wynik.
Bolało. Bardzo. Ale ból w klatce piersiowej był większy. Kolejne uderzenie. Dlaczego ona to robi? Zawsze była taka miła i przyjazna, a teraz?
Z tej sytuacji nieco wyratowała mnie Tiffany.
- Yo! Nie katuj go! Chodzi już prawie 2 godziny, daj mu spokój!
- To mój koń! Nie wtrącaj się.
Smutno spuściłem łeb. Dlaczego Yo nie słuchała Tiff?
Kolejne, do tej pory najmocniejsze uderzenie. Tego było z wiele. Wierzgnąłem. Kolejne uderzenie, jeszcze mocniejsze.
- Yo, przestań! Zniszczysz mu psychikę, zakatujesz na śmierć!
- Wiem co robię! A ty zajmij się własnymi końmi!
- Posłuchaj, on cierpi...
Nie odpowiedziała. Kolejne uderzenie, równie mocne co pooprzednie. Nie wytrzymałem. Wierzgnąłem bardzo mocno, ale Yo siedziała dalej. Zamachnęła się i uderzyła mnie w momencie, w którym stałem już dęba. To uderzenie dodatkowo mnie zdenerwowało i wychyliłem się za mocno do tyłu. Upadłem grzbietem wprost na Yolandi. Zad bardzo mnie bolał od bata, mimo wszystko podniosłem się i biegłem przed siebie po torze.
Płot po odnowie był znacznie wyższy i nie dałbym rady go przeskoczyć, w dodatku tak zmęczony i obolały. Dobiegł mnie krzyk:
- Yo nic ci nie jest! Coś ty narobiła?!
Przybiegł weterynarz, psycholog dla koni i kilku trenerów. Próbowali nadaremnie mnie uspokajać. Tiff nakazała przyprowadzić Esme, ale nawet ona, choć tak bardzo pragnąłem ją bardzo mocno przytulić, to coś mnie powstrzymywało i uciekałem przed nią. Coś mnie blokowało.
- Arent... Co się stało? Dlaczego taki jesteś? - głos jej sie łamał.
Tak bardzo chciałem jej odpowiedzieć, ale nie dawałem rady. Esmeralda zaczęła płakać.. Tak bardzo tego nie chciałem. Serce bolało mnie jeszcze bardziej.
- Arent przestań! - wrzasnęła rozwścieczona przez łzy - Słyszysz?! Przestań!
Nie mogłem. Nie panowałem nad sobą.
- Blokada psychiczna. Silver taką miał, ale w znacznie mniejszym stopniu - oświadczyła psycholog.
- Silver nie bał się innych koni... - odrzekła Tiff.
W międzyczasie po Yo przyjechała karetka i zabrała ją do szpitala.
- Zagonimy go do bramki startowej. Otworzyć wszystkie od jego strony i przyprowadźcie mi tu Epson! - nakazała Tiff.
Przyprowadzili jej Epson, na którą od razu wsiadła. Bramki już na mnie czekały. Ale ja wcale nie chciałem do nich wchodzić. Esme wróciła do ludzi i psycholog na nią wsiadła.
Teraz we dwie jechały w moją stronę.
- No dalej! Uciekaj! - wrzasnęła Tiff. - No dalej!
Popędziły klacze galopem w moją stronę. Obie biedły odważnie i pewnie. Obie równie szybko. Stanąłem w miejscy. Mocno zaparłem się kopytami i stałem. Przyśpieszyły. W ostatniej chwili mnie ominęły i jeszce kawałek pobiegły, zanim zawróciły. Ja teraz miałem jednak szansę wybiec z toru. Ruszyłem najszybciej jak umiałem i biegłem. Chociarz ludzie zagrodzili wyjście to bojąc się mnie rozsunęli się w ostatniej chwili. Klacze mnie goniły dalej. Pobiegłem na plażę. One nie umieją biegać po piasku tak dobrze jak ja.
Choć na trawie prawie mnie dogoniły, to na piachu znacznie zostały z tyłu. Stanąłęm po kolana w morzu.
(Epson?)
19 listopada 2014
Ogłoszenia parafialne #4 Zawody się rozpoczęły!
Od dziś do 24.11 można głosować na konie, które mają wygrac w poszczególnych kategoriach. Głosowanie jest w 100% anonimowe, więc nie mam szans dowiedzieć się kto i gdzie zagłosował. Możecie także pisać opowiadania dotyczące zawodów. Zachęcam!
Nela
Nela
Od Evolett - C.D. Esme
- Mamo?
- Tak?
- Muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego...
- Co takiego?
- Otóż ja i Arent jesteśmy razem.
Zapadła cisza. Popatrzeliśmy na siebie z Arrow'em i wybuchliśmy śmiechem.
- Wiesz, kochanie. Jak nasza przygoda razem się zaczęła, to twój dziadek Primanuss był temu bardzo przeciwny. W końcu jednak doszliśmy do porozumienia. Wiesz nie chciałbym się z wami kłócić i być taki jak Primanuss na początku. Obyście się dobrze mieli razem. - wypowiedział się Arrow.
- Kiedy powiecie reszcie? - dodałam.
- Za chwilkę, mogłabyś wszystkich zebrać?
- Tak.. Moment.. A co to za serduszko?
- Ach to... To prezent od Arenta.. Z napisem specjalnie dla mnie.
- To.. Wspaniały prezent.. Arrow dlaczego ja takiego nie dostałam? - żartobliwie się oburzyłam.
- Och wybacz Evo - odparł.
- Wybacz kochanie zapomniałam, już wszystkich zwołuję.
- Dzięki mamo.
Odeszłam kilka kroków i zwołałam wszystkich.
- Witam w nowej stadninie. Wyremontowanej, odnowionej. Mamy wiele nowych atrakcji. Ale nie o tym chcę teraz mówić. Arent pozwól do mnie.
Arent nieco zdziwiony wyszedł z szeregu i stanął obok mnie.
- Masz coś do powiedzenia? - spytałam. Był to rodzaj testu odwagi i zachowania powagi sytuacji. W końcu miał zostać w przyszłości ogierem Alfa, a to bardzo ważne zadanie.
- Tak. - odparł odważnie. - Ja i Esmeralda od dziś oficjalnie jesteśmy razem.
Esme podeszła do niego i mocno się w niego wtuliła. Moja córeczka. Jeszcze niedawno taka malutka, a już dorosła... Jestem z niej dumna.
- Tak?
- Muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego...
- Co takiego?
- Otóż ja i Arent jesteśmy razem.
Zapadła cisza. Popatrzeliśmy na siebie z Arrow'em i wybuchliśmy śmiechem.
- Wiesz, kochanie. Jak nasza przygoda razem się zaczęła, to twój dziadek Primanuss był temu bardzo przeciwny. W końcu jednak doszliśmy do porozumienia. Wiesz nie chciałbym się z wami kłócić i być taki jak Primanuss na początku. Obyście się dobrze mieli razem. - wypowiedział się Arrow.
- Kiedy powiecie reszcie? - dodałam.
- Za chwilkę, mogłabyś wszystkich zebrać?
- Tak.. Moment.. A co to za serduszko?
- Ach to... To prezent od Arenta.. Z napisem specjalnie dla mnie.
- To.. Wspaniały prezent.. Arrow dlaczego ja takiego nie dostałam? - żartobliwie się oburzyłam.
- Och wybacz Evo - odparł.
- Wybacz kochanie zapomniałam, już wszystkich zwołuję.
- Dzięki mamo.
Odeszłam kilka kroków i zwołałam wszystkich.
- Witam w nowej stadninie. Wyremontowanej, odnowionej. Mamy wiele nowych atrakcji. Ale nie o tym chcę teraz mówić. Arent pozwól do mnie.
Arent nieco zdziwiony wyszedł z szeregu i stanął obok mnie.
- Masz coś do powiedzenia? - spytałam. Był to rodzaj testu odwagi i zachowania powagi sytuacji. W końcu miał zostać w przyszłości ogierem Alfa, a to bardzo ważne zadanie.
- Tak. - odparł odważnie. - Ja i Esmeralda od dziś oficjalnie jesteśmy razem.
Esme podeszła do niego i mocno się w niego wtuliła. Moja córeczka. Jeszcze niedawno taka malutka, a już dorosła... Jestem z niej dumna.
Od Esme - C.D. Arenta
- Nie wiem co powiedzieć... - wydukałam. To było tak niesamowite, że aż przerażające. Jestem młoda, ale kocham Arenta ponad wszystko..
- Jeśli zechcia.. - zaczął.
- Nie kończ.. - odpowiedziałam.
Pochmurniał.
- Tak! - wykrzyknęłam.
Podniósł wysoko głowę i dumnie na mnie spoglądał. To było jeszcze bardziej niesamowite i jeszcze bardziej przerażające.
Arent nie mógł nic z siebie wydusić. Uśmiechał się bardzo szeroko.
Spacerowaliśmy po jaskini i po torach jeszcze trochę w zupełnej ciszy. Cieszyliśmy się tą chwilą. Kiedyś jednak trzeba było wracać. Dawno już wyszliśmy i powinniśmy wracać, żeby się o nas nie martwili.
- Chodź, ale po cichu. Kłusownicy sa na polowaniu. - ostrzegł.
- W porządku.
Szliśmy w zupełnej ciszy, ja oddychałam bardzo płytko i jak najciszej, Arent podobnie. Gdzieś po drodze usłyszeliśmy łamanie się gałązek, a po nim ciche przekleństwo. Wiedzieliśmy już, że nie jesteśmy sami. Nieco spłoszeni szliśmy do przodu, w krótce ku naszej uciesze wszelkie obce odgłosy ucichły. Teraz już galopem puściliśmy się w stronę stadniny.
Dotarliśmy zaledwie po kilku minutach. Wszyscy (no prawie) na nas patrzyli. Zauważyłam że przybyło 10 koni: El Doritto, Silver, Erwa, Emira, Luna, Kaena, Kaen, Zico, Fauna i Lawliet. Wkrótce po naszym przybyciu dojechali jeszcze Hidalgo, Cilck Tuch, Mohylew II i Epson Oaks.
Brakowało jeszce 16 koni więc postanowiliśmy pozekać z ogłoszeniem naszego związku na wszystkie konie.
Minęło kilka godzin, nim stado znów było skompletowane i mogliśmy w końcu się przyznać. Najpierw jednak wszystko pwiedziałam mamie i tacie.
(mamo?)
- Jeśli zechcia.. - zaczął.
- Nie kończ.. - odpowiedziałam.
Pochmurniał.
- Tak! - wykrzyknęłam.
Podniósł wysoko głowę i dumnie na mnie spoglądał. To było jeszcze bardziej niesamowite i jeszcze bardziej przerażające.
Arent nie mógł nic z siebie wydusić. Uśmiechał się bardzo szeroko.
Spacerowaliśmy po jaskini i po torach jeszcze trochę w zupełnej ciszy. Cieszyliśmy się tą chwilą. Kiedyś jednak trzeba było wracać. Dawno już wyszliśmy i powinniśmy wracać, żeby się o nas nie martwili.
- Chodź, ale po cichu. Kłusownicy sa na polowaniu. - ostrzegł.
- W porządku.
Szliśmy w zupełnej ciszy, ja oddychałam bardzo płytko i jak najciszej, Arent podobnie. Gdzieś po drodze usłyszeliśmy łamanie się gałązek, a po nim ciche przekleństwo. Wiedzieliśmy już, że nie jesteśmy sami. Nieco spłoszeni szliśmy do przodu, w krótce ku naszej uciesze wszelkie obce odgłosy ucichły. Teraz już galopem puściliśmy się w stronę stadniny.
Dotarliśmy zaledwie po kilku minutach. Wszyscy (no prawie) na nas patrzyli. Zauważyłam że przybyło 10 koni: El Doritto, Silver, Erwa, Emira, Luna, Kaena, Kaen, Zico, Fauna i Lawliet. Wkrótce po naszym przybyciu dojechali jeszcze Hidalgo, Cilck Tuch, Mohylew II i Epson Oaks.
Brakowało jeszce 16 koni więc postanowiliśmy pozekać z ogłoszeniem naszego związku na wszystkie konie.
Minęło kilka godzin, nim stado znów było skompletowane i mogliśmy w końcu się przyznać. Najpierw jednak wszystko pwiedziałam mamie i tacie.
(mamo?)
18 listopada 2014
Od Arenta - C.D. Esme
- Jak tu... Pięknie... - zacząłem.
- Tak.. Cudownie..
Staliśmy przez chwilę podziwiając wszystko.. Ale jak to nam znudziło się i wymknęliśmy się. Po drodze jednak dorwała nas Evo.
- Dokąd idziecie?
- Jeszcze nie wiemy.. - odparła odważnie Esme.
Evo popatrzyła na nas i rzekła:
- W porządku, ale uważajcie na siebie.
- Proszę się nie martwić. - zapewniałem.
Tego dnia przypadała moja kolej na prowadzenie po lesie, robimy to na przemian. Prowadziłem w stronę wodospadu. Choć wiedziałem że w tamtej okolicy są kłusownicy, to po prostu musiałem tam iść. Jakiś czas temu odkryłem tam za wodospadem jaskinię. Kiedyś musiała być zagospodarowana przez koni, bo było tam sporo rzeczy należących do jakiegoś konia. Trochę tam posprzątałem i ,,wyremontowałem". Biegły tamtędy tory, które ucinały się przed wodospadem, a jaskinia właściwie była zęściowo odkryta. Choć porośnięta pięknymi roślinami, to część musiałem sam tam przynieść.
Gdy tak szliśmy nasłuchiwałem czy przypadkiem nikogo obcego nie słychać. Byłem bardzo czujny. Na szczęście tego dnia było tam bardzo spokojnie.
Esme raz po raz wypytywała gdzie idziemy, ale ja utrzymywałem wszystko w tajemnicy. Gdy w reszcie stanęliśmy przy jeziorze z wodospadem, Esme stała jak zamurowana. Rzeczywiście, okolica wyglądała jeszcze ładniej niż zazwyczaj, aczkolwiek to prawie niemożliwe..
- Zamknij oczy. - poleciłem.
- Dlaczego?
- Zaufaj mi.
- No dobrze.
Esme zamknęła oczy i teraz prowadziłem ją po omacku. Udało mi sie bez większego problemu doprowadzić do jaskini.
Przeszliśmy na drugą jej stronę, tam było o wiele ładniej.
- Teraz możesz otworzyć oczy.
Otworzyła i przez kilka minut przyglądała się okolicy. Za sobą zobaczyła taflę wody zamykającą jaskinię a przed sobą to.
- Esmeraldo.. - zacząłem.
- Tak?
Zebrałem się na odwagę, ukłoniłam się, tak jak uczyła mnie matka i spytałem:
- Esmeraldo Evolett...
- Tak?
- Ty jesteś dla mnie niebem,
słońcem, które nigdy nie zachodzi.
Jesteś dla mnie chlebem,
bez którego nie mogę się obyć.
Jesteś dla mnie południem,
nocą i dniem.
Jesteś dla mnie wszystkim.
Ja po prostu kocham Cię!
Esme patrzyła na mnie chwilę. Łzy zakręciły się w jej oczach.
- Czy.. Czy zgodzisz się na to? - spytałem wskazująz naszyjnik, na którym wypisane było:
Zapamiętaj to spotkanie na zawsze.
Od zawsze na zawsze dla ciebie
Arent
A cały był w kształcie serca. Złotego serca.
(Esme? Co ty na to?)
- Tak.. Cudownie..
Staliśmy przez chwilę podziwiając wszystko.. Ale jak to nam znudziło się i wymknęliśmy się. Po drodze jednak dorwała nas Evo.
- Dokąd idziecie?
- Jeszcze nie wiemy.. - odparła odważnie Esme.
Evo popatrzyła na nas i rzekła:
- W porządku, ale uważajcie na siebie.
- Proszę się nie martwić. - zapewniałem.
Tego dnia przypadała moja kolej na prowadzenie po lesie, robimy to na przemian. Prowadziłem w stronę wodospadu. Choć wiedziałem że w tamtej okolicy są kłusownicy, to po prostu musiałem tam iść. Jakiś czas temu odkryłem tam za wodospadem jaskinię. Kiedyś musiała być zagospodarowana przez koni, bo było tam sporo rzeczy należących do jakiegoś konia. Trochę tam posprzątałem i ,,wyremontowałem". Biegły tamtędy tory, które ucinały się przed wodospadem, a jaskinia właściwie była zęściowo odkryta. Choć porośnięta pięknymi roślinami, to część musiałem sam tam przynieść.
Gdy tak szliśmy nasłuchiwałem czy przypadkiem nikogo obcego nie słychać. Byłem bardzo czujny. Na szczęście tego dnia było tam bardzo spokojnie.
Esme raz po raz wypytywała gdzie idziemy, ale ja utrzymywałem wszystko w tajemnicy. Gdy w reszcie stanęliśmy przy jeziorze z wodospadem, Esme stała jak zamurowana. Rzeczywiście, okolica wyglądała jeszcze ładniej niż zazwyczaj, aczkolwiek to prawie niemożliwe..
- Zamknij oczy. - poleciłem.
- Dlaczego?
- Zaufaj mi.
- No dobrze.
Esme zamknęła oczy i teraz prowadziłem ją po omacku. Udało mi sie bez większego problemu doprowadzić do jaskini.
Przeszliśmy na drugą jej stronę, tam było o wiele ładniej.
- Teraz możesz otworzyć oczy.
Otworzyła i przez kilka minut przyglądała się okolicy. Za sobą zobaczyła taflę wody zamykającą jaskinię a przed sobą to.
- Esmeraldo.. - zacząłem.
- Tak?
Zebrałem się na odwagę, ukłoniłam się, tak jak uczyła mnie matka i spytałem:
- Esmeraldo Evolett...
- Tak?
- Ty jesteś dla mnie niebem,
słońcem, które nigdy nie zachodzi.
Jesteś dla mnie chlebem,
bez którego nie mogę się obyć.
Jesteś dla mnie południem,
nocą i dniem.
Jesteś dla mnie wszystkim.
Ja po prostu kocham Cię!
Esme patrzyła na mnie chwilę. Łzy zakręciły się w jej oczach.
- Czy.. Czy zgodzisz się na to? - spytałem wskazująz naszyjnik, na którym wypisane było:
Zapamiętaj to spotkanie na zawsze.
Od zawsze na zawsze dla ciebie
Arent
A cały był w kształcie serca. Złotego serca.
(Esme? Co ty na to?)
Od Esme - C.D. Evolett
Jechałam pierwszym transportem do wyremontowanej, a właściwie zbudowanej od zera stajni. Podróż minęła bardzo szybko bo jechało aż 5 koni! Żałowałam że Arent nie jechał z nami...
Gdy dojechaliśmy na miejsce byłam bardzo podniecona. Wszystko lśniło i błyszczało. Jednak układ był jakiś dziwny. Wszystko zupełnie inaczej, inaczej niż dotąd. Pozwolili nam luzem zwiedzać nowości. Z chęcią oglądałam wszystko po kolei, przyglądając się każdemu szczeółowi. Wszystko jest takie piękne!
To co mogłam olądać było dla mnie paraliżem, nie ma miejsca, w którym się wychowywałam, ale jednocześnie przechodziły mnie dreszcze ekscytacji. Wszystko było świeże, nieużywane. I w dodatku weterynarz obok stadniny! To było coś!
Byłam tak szczęśliwa, że zapomniałam o bożym świecie. Zwiedzając zupełnie straciłam rachubę i dopiero mama mnie wybudziła ze stanu częściowej nieobecności.
- Esme, i jak ci się podoba?
- Jest.. Cudownie... Ale.. Też strasznie..
- Strasznie? Dlaczego? - zdziwiła się mama
- Wszystkie moje wspomnienia odeszły razem z tornadem..
- Wiem, moje też... Nie martw się.
- Dzięki mamo.
- Nie ma za co. Chodź idziemy na pastwisko, bo zaraz przyjadą kolejne konie.
- Kolejne konie? A jakie? - z najdzieją czekałam na odpowiedź ,,Arent".
- Nie mam pojęcia, ale chodź.
- Szybko! - popędziłam mamę.
Na pastwisku byłyśmy jakieś 10 minut i przyjechał kolejny transport. Przyczepa podjechała pod same pastwiska i rampa się opuściła. Żeby klacze mogły dojść na swoje pastwisko, musiały najpierw przejść przez pastwisko ogierów. Dzis jednak oba były szeroko otwarte, przynajmniej teraz.
Z niecierpliwością czekałam aż opuszczą rampę i wyjdzie kolejne 5 koni. Troche jednak musiałam poczekać.
W końcu jednak zaczęli wychodzić. Guns, Lil, Parnasuss, Mossy i... Gdzie jest 5-ty koń?
On grzebał się najbardziej. Na moje szczęście był to Arent. Szybko pobiegłam i prawie wbiegłam do przyczepy.
- Zamykamy przyczepę... I pierwszą bramę od pastwiska. Tak będzie lepiej. - Rzekła Tiffany
Ja jednak nia się nie przejmowałam, miałam w końcu Arenta przy sobie. Teraz już wszędzie chodziliśmy razem.
(Arent?)
Gdy dojechaliśmy na miejsce byłam bardzo podniecona. Wszystko lśniło i błyszczało. Jednak układ był jakiś dziwny. Wszystko zupełnie inaczej, inaczej niż dotąd. Pozwolili nam luzem zwiedzać nowości. Z chęcią oglądałam wszystko po kolei, przyglądając się każdemu szczeółowi. Wszystko jest takie piękne!
To co mogłam olądać było dla mnie paraliżem, nie ma miejsca, w którym się wychowywałam, ale jednocześnie przechodziły mnie dreszcze ekscytacji. Wszystko było świeże, nieużywane. I w dodatku weterynarz obok stadniny! To było coś!
Byłam tak szczęśliwa, że zapomniałam o bożym świecie. Zwiedzając zupełnie straciłam rachubę i dopiero mama mnie wybudziła ze stanu częściowej nieobecności.
- Esme, i jak ci się podoba?
- Jest.. Cudownie... Ale.. Też strasznie..
- Strasznie? Dlaczego? - zdziwiła się mama
- Wszystkie moje wspomnienia odeszły razem z tornadem..
- Wiem, moje też... Nie martw się.
- Dzięki mamo.
- Nie ma za co. Chodź idziemy na pastwisko, bo zaraz przyjadą kolejne konie.
- Kolejne konie? A jakie? - z najdzieją czekałam na odpowiedź ,,Arent".
- Nie mam pojęcia, ale chodź.
- Szybko! - popędziłam mamę.
Na pastwisku byłyśmy jakieś 10 minut i przyjechał kolejny transport. Przyczepa podjechała pod same pastwiska i rampa się opuściła. Żeby klacze mogły dojść na swoje pastwisko, musiały najpierw przejść przez pastwisko ogierów. Dzis jednak oba były szeroko otwarte, przynajmniej teraz.
Z niecierpliwością czekałam aż opuszczą rampę i wyjdzie kolejne 5 koni. Troche jednak musiałam poczekać.
W końcu jednak zaczęli wychodzić. Guns, Lil, Parnasuss, Mossy i... Gdzie jest 5-ty koń?
On grzebał się najbardziej. Na moje szczęście był to Arent. Szybko pobiegłam i prawie wbiegłam do przyczepy.
- Zamykamy przyczepę... I pierwszą bramę od pastwiska. Tak będzie lepiej. - Rzekła Tiffany
Ja jednak nia się nie przejmowałam, miałam w końcu Arenta przy sobie. Teraz już wszędzie chodziliśmy razem.
(Arent?)
15 listopada 2014
Od Evolett ,,Wracamy do porządku!"
- Choć ostatnio wiele się wydarzyło, to teraz już wiem, że znów wracamy w pełni do sił razem z nowo wyremontowaną stadniną. Tak, nie pomyliliście się! W tym samym miejscu! Ale to nie koniec niespodzianek. Resztę musicie odkryć sami. Jeszcze dziś tam pojedziemy, na raty bo jest nas dużo, ale dojedziemy.
Rozeszły się szmery. Wszyscy uśmiechali się. To w końcu radosna wiadomość. W sumie to ja sama nie wiem jak wygląda stadnina, trochę o niej słyszałam od Tiffany. Będzie weterynarz, i oprócz tego co poprzednio to jedna stajnia, podzielona na trzy kategorie koni, no i jeszcze oczywiście będzie tor do biegów przełajowych, czyli u nas zupełna nowość. Dwa pastwiska, dla klaczy i dla ogierów.Będzie tam doprawdy cudownie!
Minęła niespełna godzina, kiedy radosna Tiffany przybiegła do mnie i powiedziała że pierwszy transport rusza do Champion Horse. Równie uradowana co ona wesoło za nią biegałam. Pojechałam ja, Arrow, Dan, Nexus i Esme.
Jechaliśmy około 2 godziny, które minęły bardzo szybko na pogawędkach. Przybycie znów do Champion Horse było czymś niesamowitym!
(ktoś z wymienionych powyżej?)
Rozeszły się szmery. Wszyscy uśmiechali się. To w końcu radosna wiadomość. W sumie to ja sama nie wiem jak wygląda stadnina, trochę o niej słyszałam od Tiffany. Będzie weterynarz, i oprócz tego co poprzednio to jedna stajnia, podzielona na trzy kategorie koni, no i jeszcze oczywiście będzie tor do biegów przełajowych, czyli u nas zupełna nowość. Dwa pastwiska, dla klaczy i dla ogierów.Będzie tam doprawdy cudownie!
Minęła niespełna godzina, kiedy radosna Tiffany przybiegła do mnie i powiedziała że pierwszy transport rusza do Champion Horse. Równie uradowana co ona wesoło za nią biegałam. Pojechałam ja, Arrow, Dan, Nexus i Esme.
Jechaliśmy około 2 godziny, które minęły bardzo szybko na pogawędkach. Przybycie znów do Champion Horse było czymś niesamowitym!
(ktoś z wymienionych powyżej?)
Subskrybuj:
Posty (Atom)