Ledwo przyjechaliśmy, a zaraz zawody. Eliminacje stajenne. Oczywiście ja biorę w nich udział, nie we wszystkich, tylko w naturalu, ujeżdżaniu i wyścigach.
Yolandi nie daje mi ani chwili wolnego, przez nią zaniedbuję Esme, co mi się bardzo nie podoba. Wpycha mnie na każdy trening. Widzi we mnie ogromną nadzieję. Dan ma podobnie. My jesteśmy jej końmi i my charujemy najciężej. Ale jeśli to uszczęśliwi Yo, to jestem gotów się poświęcić. Oby tylko Esme nie miała mi tego za złe.
Jeden z treningów był szczególnie wyczerpujący.. Yo przez 2 godziny męczyła mnie na torze wyścigowym. Właściwie to na początku było bardzo fajnie, ale potem, gdy ona chciała uzyskiwać coraz lepszy i lepszy wynik, poganiając mnie przeokrutnie, zacząłem się bać. Serce waliło mi jak szalone ze zmęczenia, niemal wyskakiwało mi z piersi. Ale Yo chciała więcej.
W końcu nie dałem rady, zatrzymałem się i pochyliłem głowę. Yolandi zdzieliła mnie batem, jakbym był maszyną, a ona im mocniej walnie tym będzie miała lepszy wynik.
Bolało. Bardzo. Ale ból w klatce piersiowej był większy. Kolejne uderzenie. Dlaczego ona to robi? Zawsze była taka miła i przyjazna, a teraz?
Z tej sytuacji nieco wyratowała mnie Tiffany.
- Yo! Nie katuj go! Chodzi już prawie 2 godziny, daj mu spokój!
- To mój koń! Nie wtrącaj się.
Smutno spuściłem łeb. Dlaczego Yo nie słuchała Tiff?
Kolejne, do tej pory najmocniejsze uderzenie. Tego było z wiele. Wierzgnąłem. Kolejne uderzenie, jeszcze mocniejsze.
- Yo, przestań! Zniszczysz mu psychikę, zakatujesz na śmierć!
- Wiem co robię! A ty zajmij się własnymi końmi!
- Posłuchaj, on cierpi...
Nie odpowiedziała. Kolejne uderzenie, równie mocne co pooprzednie. Nie wytrzymałem. Wierzgnąłem bardzo mocno, ale Yo siedziała dalej. Zamachnęła się i uderzyła mnie w momencie, w którym stałem już dęba. To uderzenie dodatkowo mnie zdenerwowało i wychyliłem się za mocno do tyłu. Upadłem grzbietem wprost na Yolandi. Zad bardzo mnie bolał od bata, mimo wszystko podniosłem się i biegłem przed siebie po torze.
Płot po odnowie był znacznie wyższy i nie dałbym rady go przeskoczyć, w dodatku tak zmęczony i obolały. Dobiegł mnie krzyk:
- Yo nic ci nie jest! Coś ty narobiła?!
Przybiegł weterynarz, psycholog dla koni i kilku trenerów. Próbowali nadaremnie mnie uspokajać. Tiff nakazała przyprowadzić Esme, ale nawet ona, choć tak bardzo pragnąłem ją bardzo mocno przytulić, to coś mnie powstrzymywało i uciekałem przed nią. Coś mnie blokowało.
- Arent... Co się stało? Dlaczego taki jesteś? - głos jej sie łamał.
Tak bardzo chciałem jej odpowiedzieć, ale nie dawałem rady. Esmeralda zaczęła płakać.. Tak bardzo tego nie chciałem. Serce bolało mnie jeszcze bardziej.
- Arent przestań! - wrzasnęła rozwścieczona przez łzy - Słyszysz?! Przestań!
Nie mogłem. Nie panowałem nad sobą.
- Blokada psychiczna. Silver taką miał, ale w znacznie mniejszym stopniu - oświadczyła psycholog.
- Silver nie bał się innych koni... - odrzekła Tiff.
W międzyczasie po Yo przyjechała karetka i zabrała ją do szpitala.
- Zagonimy go do bramki startowej. Otworzyć wszystkie od jego strony i przyprowadźcie mi tu Epson! - nakazała Tiff.
Przyprowadzili jej Epson, na którą od razu wsiadła. Bramki już na mnie czekały. Ale ja wcale nie chciałem do nich wchodzić. Esme wróciła do ludzi i psycholog na nią wsiadła.
Teraz we dwie jechały w moją stronę.
- No dalej! Uciekaj! - wrzasnęła Tiff. - No dalej!
Popędziły klacze galopem w moją stronę. Obie biedły odważnie i pewnie. Obie równie szybko. Stanąłem w miejscy. Mocno zaparłem się kopytami i stałem. Przyśpieszyły. W ostatniej chwili mnie ominęły i jeszce kawałek pobiegły, zanim zawróciły. Ja teraz miałem jednak szansę wybiec z toru. Ruszyłem najszybciej jak umiałem i biegłem. Chociarz ludzie zagrodzili wyjście to bojąc się mnie rozsunęli się w ostatniej chwili. Klacze mnie goniły dalej. Pobiegłem na plażę. One nie umieją biegać po piasku tak dobrze jak ja.
Choć na trawie prawie mnie dogoniły, to na piachu znacznie zostały z tyłu. Stanąłęm po kolana w morzu.
(Epson?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz