23 listopada 2014

Od Florencji

Pasłam się jak zwykle o tej godzinie na pastwisku. Nagle przez bramę weszła Dominika. Z zaciekawieniem postawiłam uszy i spojrzałam jak zbliża się do mnie z jabłkiem w ręku.
- Chodź kochana - powiedziała. Zarżałam cicho i zbliżyłam się do niej. Wyciągnęłam szyję na całą długość i porwałam jabłko. Pokłusowałam na koniec wybiegu i radośnie zarżałam.
- Chodź tu mała! - krzyknęła ze śmiechem Dominika. Po około piętnastu minutach udało jej się mnie złapać. Wyprowadziła mnie z wybiegu. Uwiązała w miejscu do siodłania i założyła ogłowie i siodło. Podczas siodłania, ciągle mi powtarzała:
- Oj, kochana. Dzięki tobie spóźnimy się na trening!
Trening z samego rana o ósmej. Cudnie. Świeże, jeszcze zimne powietrze, przede wszystkim orzeźwiające wdziera się w chrapy, a nogi same biegną przed siebie. Co mogło być lepszego?
*pięćdziesiąt minut później*
Wszyscy skończyli już trening. Oprócz mnie. Znowu ustawiałam się w bramce startowej. Trzy... dwa... jeden, poszły! Wybiegłam z bramki tak szybko jak potrafiłam i prułam przed siebie. Wtem zauważyłam jakiegoś ogiera, który wchodzi na tor do wyścigów. Zarżałam cicho. Dominika ścisnęła mnie mocnej, dodała łydkę. Zamachnęłam się nogami i przyśpieszyłam. Nagle stało się coś o czym aż boję się mówić. Mięśnie mi się zatrzęsły. Na torze był wąż! Wyhamowałam tuż przed nim, mocno zapierając się kopytami. Stanęłam dęba w rozpaczy i czym prędzej zawróciłam. Biegłam wprost przed siebie, nawet nie patrzyłam gdzie. Nieszczęście, że biegłam akurat na tego ogiera, który też wybiegł z bramki startowej. Ominęliśmy się w ostatniej chwili, ale słyszałam że strzemię od mojego siodła zapiszczało, pod wpływem spotkania z bandą. Zatrzymałam się. Nigdy jeszcze nie biegłam szybciej. Nogi mi się trzęsły, mięśnie drżały. Podbiegł do nas dżokej na tamtym ogierze. Zapytał Dominiki:
- Wszystko w porządku, panienko?
- Tak, jest dobrze - wyszeptała Dominika - mała po prostu boi się węży. Chodź kochana - dodała schodząc ze mnie. Po rozsiodłaniu mnie, wypuścili mnie na wybieg. Stałam w kącie pastwiska, nawet nie patrząc na trawę. Nagle usłyszałam że ktoś do mnie podchodzi. Z zaciekawieniem spojrzałam w tamtą stronę, ale zaraz ze wstydem zabrałam łeb.
- Wybacz... - powiedziałam - nie chciałam biec na Ciebie.
Był to ten ogier z toru.
- Nie szkodzi. Każdy ma swoje wpadki - odparł przyjaźnie - jestem Lawliet, a Ty?
- Florencja.

(Lawliet?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz