Pasłam się jak zwykle o tej godzinie na pastwisku. Nagle przez bramę
weszła Dominika. Z zaciekawieniem postawiłam uszy i spojrzałam jak
zbliża się do mnie z jabłkiem w ręku.
- Chodź kochana - powiedziała. Zarżałam cicho i zbliżyłam się do niej.
Wyciągnęłam szyję na całą długość i porwałam jabłko. Pokłusowałam na
koniec wybiegu i radośnie zarżałam.
- Chodź tu mała! - krzyknęła ze śmiechem Dominika. Po około piętnastu
minutach udało jej się mnie złapać. Wyprowadziła mnie z wybiegu.
Uwiązała w miejscu do siodłania i założyła ogłowie i siodło. Podczas
siodłania, ciągle mi powtarzała:
- Oj, kochana. Dzięki tobie spóźnimy się na trening!
Trening z samego rana o ósmej. Cudnie. Świeże, jeszcze zimne powietrze,
przede wszystkim orzeźwiające wdziera się w chrapy, a nogi same biegną
przed siebie. Co mogło być lepszego?
*pięćdziesiąt minut później*
Wszyscy skończyli już trening. Oprócz mnie. Znowu ustawiałam się w
bramce startowej. Trzy... dwa... jeden, poszły! Wybiegłam z bramki tak
szybko jak potrafiłam i prułam przed siebie. Wtem zauważyłam jakiegoś
ogiera, który wchodzi na tor do wyścigów. Zarżałam cicho. Dominika
ścisnęła mnie mocnej, dodała łydkę. Zamachnęłam się nogami i
przyśpieszyłam. Nagle stało się coś o czym aż boję się mówić. Mięśnie mi
się zatrzęsły. Na torze był wąż! Wyhamowałam tuż przed nim, mocno
zapierając się kopytami. Stanęłam dęba w rozpaczy i czym prędzej
zawróciłam. Biegłam wprost przed siebie, nawet nie patrzyłam gdzie.
Nieszczęście, że biegłam akurat na tego ogiera, który też wybiegł z
bramki startowej. Ominęliśmy się w ostatniej chwili, ale słyszałam że
strzemię od mojego siodła zapiszczało, pod wpływem spotkania z bandą.
Zatrzymałam się. Nigdy jeszcze nie biegłam szybciej. Nogi mi się
trzęsły, mięśnie drżały. Podbiegł do nas dżokej na tamtym ogierze.
Zapytał Dominiki:
- Wszystko w porządku, panienko?
- Tak, jest dobrze - wyszeptała Dominika - mała po prostu boi się węży.
Chodź kochana - dodała schodząc ze mnie. Po rozsiodłaniu mnie, wypuścili
mnie na wybieg. Stałam w kącie pastwiska, nawet nie patrząc na trawę.
Nagle usłyszałam że ktoś do mnie podchodzi. Z zaciekawieniem spojrzałam w
tamtą stronę, ale zaraz ze wstydem zabrałam łeb.
- Wybacz... - powiedziałam - nie chciałam biec na Ciebie.
Był to ten ogier z toru.
- Nie szkodzi. Każdy ma swoje wpadki - odparł przyjaźnie - jestem Lawliet, a Ty?
- Florencja.
(Lawliet?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz