Tupnęłam stanowczo przednią nogą. Kopyto rozbiło ziemię, a z moich nozdrzy wyleciało gwałtownie powietrze.
- Nie... - powiedziałam głupkowato. - Nie mam. Dominika mówi, że jest za wcześnie.
Moh westchnęła. Machnęłam mocno ogonem i powiedziałam:
- Nie bój się mnie zagadywać. Owszem, jestem nieufna, ale Tobie udało
się zdobyć odrobinę mojego zaufania. Jeśli będziesz się mnie dalej pytać
o to samo, to nigdy nie odpowiem. Przyjdzie czas, to wszystko Ci
wytłumaczę.
Klacz pokiwała głową. Zbierała się do odejścia. Zatrzymałam ją.
- Słyszałam, że całkiem szybko biegasz - powiedziałam - może urządzimy mały wyścig?
- Gdzie? - zaciekawiła się.
- W lesie. Bo nie tutaj. Za mało miejsca. Wieczorem, będę czekać na Ciebie w tym miejscu. Może być?
- Z chęcią! - parsknęła.
*wieczorem*
Stanęłam przy ogrodzeniu pastwiska. Czekałam aż pojawi się Mohylew. Gdy
przyszła, okazało się że przyprowadziła kilka innych koni.
- Nie będziemy się z nimi ścigać, oni tylko popatrzą - wytłumaczyła Moh.
- No, dobrze - westchnęłam.
Doszliśmy na miejsce wyścigu. Była to plaża. Koniec wyścigu był w
zupełnie innym miejscu. Daleko na ujściu lasu. Ustawiłyśmy się. Byłam
przyzwyczajona do biegania po piachu. Ruszyłyśmy. Na początku Mohylew
została nieco w tyle, ale już w lesie prawie mnie dogoniła. Biegłyśmy
dobre dziesięć minut, cały czas utrzymywałam pierwszą pozycję. Nagle
Mohylew noga utknęła w jakimś konarze. Krzyknęła do mnie:
- Florencja!
Zatrzymałam się. Przez ułamek sekundy nie wiedziałam co trzeba zrobić.
Biec dalej, czy pomóc? Oczywiście wybrałam słusznie. Pokłusowałam do
Mohylew i pomogłam jej.
- Dzięki - powiedziała - przez chwilę myślałam, że mnie zostawisz...
- To byłoby nieuczciwe - odparłam uśmiechając się.
Ruszyłyśmy ponownie. Gdy wybiegłyśmy na polanę, zremisowałyśmy. Tam czekali już wszyscy, których przyprowadziła Moh.
- Kto wygrał? - zapytała jedna z klaczy.
- Nikt. Był remis - odparła Mohylew.
- Serio?
- Tak - dokończyłam za Moh. - Ale fajnie było.
- No - zgodziła się ze mną Moh.
(Moh?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz