Strasznie nie lubię podróżować, ale skoro to ma być mój najlepszy dom, którego już nigdy mam nie zmieniać, to dam się namówić.
Załadownie trwało kilka minut, a potem kilku godzinna jazda w przyczepie. Na szczęście co pół godziny robiliśmy przystanek, na którym wychodziłem rozprostować nogi i odetchnąć świeżym powietrzem.
Gdy dojechaliśmy na miejsce z daleka słyszałem rżenie koni, ale.. Nie w moim języku.. Wystraszyłem się, że nie uda mi się porozumieć z tutejszymi końmi.
- No chodź Arent, jesteśmy w domu.
Z entuzjazmem wyszedłem z przyczepy tyłem, uwielbiałem to robić. Rozejrzałem się. Trzy stajnie, ładna hala, gdzieś w oddali tor wyścigowy.. Ale toru przełajowego brak.. Na pastwisku było sporo koni, cała stadnina zapewne.. Ale nie, ktoś tam na parkurze skacze..
- Dzisiaj zostanie w stajni, nie chcemy go zbytnio stresować. - powiedziała azjatycka piękność
- W porządku Tiffany. - rzekła Yo.
A więc azjatka ma na imię Tiffany... To już progres. Ale skoro ona mówi w tym języku co ja, to dlaczego konie mówią inaczej?
Nie miałem wiele czasu na rozglądanie się, bo jakiś facet (zapewne stajenny) zaprowadził mnie do stajni. Taka jak lubię. W stylu angielskim. Wyjście z boksu od razu na świeże powietrze. Zimą mało poręczne bo zawiasy zamarzają, ale co tam. Cały dzień rozglądałem się na tyle, na ile mogłem. W pewnym momencie podszedł do płotu tuż obok mnie jakiś koń.
- Cześć, jestem Esmeralda. Córka pary Alfa.
- Miło mi cię poznać. Jestem Arent.
- Skąd jesteś? Nigdy nie widziała takiego kogoś, jak ty...
- Jestem z Islandii.
- A gdzie to?
- Daleko stąd.. Jest tam bardzo zimno.
- I nie zamarzłeś?
- Jak widać nie..
- A kto jest twoim właścicielem? Tiffany?
- Nie.. Yolandi Visser i jej mąż Watkin Jones.
- Dziwnie się nazywają.
- Nie ich wina, po za tym ja lubię te imiona.
- Mi to nie przyszkadza...
- A twoi rodzice? Kim są?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz