Zaczęło się od tego, że Sara (moja właścicielka) dostała niepowtarzalną
propozycje studiowania na Harwardzie, jednym z najlepszych amerykańskich
uniwersytetów.
Mnie oddała do stadniny i obiecała, że zobaczymy się nie długo. Byłam
taka podekscytowana jeszcze nigdy nie byłam w stadninie, większość życia
spędziłam na wolnośći. Całą noc jechałam pociągiem, aż wreszcie moim
oczom ukazała się wspaniała łąka i kilka wielkich budynków. Ale nie wszystko było tak jak myślałam....
Czułam się nieswojo w zagrodzie, czy w boksie, przyzwyczaiłam się do nieograniczonej przestrzeni. Już pierwszego dnia ,,pokazałam co umiem''. Na treningu zrzuciłam z siodła trenera...Nie moja wina, że nie przewidzieli, że nikt mnie jeszcze
nie dosiadał! Po tym incydencie konie patrzyły na mnie jak na odmieńca, nie dziwie się im, bo sama tak się czułam. Poza tym dostałam nowe
przezwisko Pomy-luna - bo sama tak się czułam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz