Przez tornado zmuszeni byliśmy do przeprowadzki do zaprzyjaźnionej stajni. Mieli wszystko czego potrzeba, tor, maneż, parkur... Tylko boksów mieli za mało i część koni 24 h na dobę była na pastwisku. Wśród nich ja. W sumie mi to nie przeszkadzało bo mieli kilka pastwisk, a tamtejsze konie były bardzo miłe. Nawet je polubiłam. Zwłaszcza taką siwą klacz. Niestety nie miała jednego oka. Wychowywała się w podobnych warunkach do moich i doskonale się rozumiałyśmy. Ona jednak nigdy nie miała źrebaka bo jej poprzedni właściciele twierdzili że jest szkaradą i nikt jej źrebaka nie będzie chciał. To musiało ją zaboleć. Tutaj także nie miała źrebaka, bo stadnina nie chciała by go miała, ponieważ byłoby ryzyko że umrze ze względu na jej bardzo długi, niestabilny stan zdrowia. Nazywała się Jaśmin. Równa klacz. Razem z nią był jej brat, Taylor, który także nie miał oka, co wydało mi się dziwne. On z kolei był jasno siwy i nieco płochliwy, ale równie towarzyski co jego siostra. Oni noce także spędzali na pastwisku razem ze mną, ponieważ ich stajnia także była przepełniona i stajnia dla nich była w czasie budowy. Dnie mijały mi tam szybko, ponieważ widząc że dobrze dogaduję się z tą dwójką, chodziłam z nimi na przejażdżki. Treningi były raz w tygodniu, inaczej dla każdego konia. Wszystko dlatego że koni teraz było tam około 100!
Naprawdę w ciągu dnia ich pastwiska były przepełnione. Nie sposób zapoznać się z każdym koniem, ale ta dwójka w zupełności mi wystarczała. Tereny nie były tam zbyt urodziwe, nie licząc gór, ale niechętnie tam jeździłam, góry były dla mnie zdecydowanie nieprzyjazną nawierzchnią do jazdy.
Oby szybko odbudowali naszą stajnię, bo zdecydowanie wolę nasze tereny i tęskno mi za domem... No i podobno Jaśmin i Taylor zamieszkają u nas!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz