Moja mama jest ładna. Gdyby nie to że to moja mama to na pewno bym ją poślubił. Od dawna o tym myślałem. Chciałbym mieć syna, albo córkę. Nagle przypomniałem sobie wszystkie klacze. A może ja jestem brzydki?
- Mamo..
- Tak synku?
- Jestem... Brzydki?
- Nie! Jesteś śliczny!
- Ta...
- Coś się stało?
- Nie.. Muszę iść do pracy.
- No tak! Zupełnie zapomniałam! Ja też.
- To ja, już idę.
- Dobrze, tylko na siebie uważaj.
- Mamo?!
- Co?
- Jestem dorosły!
- Tak, tak. Wiem, ale i tak uważaj.
- Ta. Idę. Pa!
- Pa!
Nagle zobaczyłem Lunę. Szła z rozwianą grzywą i wyglądałam jak baśniowy koń. Frunęła na parkurze nad przeszkodami jak by umiała latać. Jest.. Jest śliczna! Podbiegłem lekkim kłusem do ogrodzenia parkuru i gapiłem się jak zahipnotyzowany na Lunę. Gdy skończyła trening od razu zagadałem.
- Cześć Luna!
- O! Cześć..
- Masz coś do roboty...
- Zależy kiedy..
- Dziś wieczorem..
- Nie, a co?
- Chciałbym cię zaprosić na kolację.
- Z chęcią.
- Przyjdę po ciebie o 19:00.
- Dobra, to pa!
- Pa!
Zgodziła się, zgodziła się! Pogalopowałem poszukać ładnych kwiatów. Obleciałem całe pastwisko i znalazłem tylko mlecze i stokrotki. No tak! Koło hali rośnie dużo kwiatów. Tiffany na pewno się nie obrazi jeżeli zerwę kilka. Ale muszę przeskoczyć płot! Nie przepadam za skokami, ale dla Luny wszystko. Zrobiłem ogromny nawrót galopem i skoczyłem.
- Udało się! Udało!
Konie dziwnie się na mnie spojrzały. No nic. Teraz ruszyłem galopem w stronę intensywnego zapachu kwiatów. Musiałem je zdobyć! Zerwałem kilka i wróciłem na pastwisko. Na szczęście nikt z ludzi tego nie widział. Pobiegłem w sam tylny róg. Tam nigdy nikogo nie ma. Ułożyłem kwiaty kilka innych rzeczy. Skombinowałem marchewki, buraki i inne przysmaki. Zdołałem zdobyć nawet kostki cukru i smakołyki ze sklepu. Wszystko ładnie ułożyłem. 18:40. Muszę powoli zbierać się i iść po Lunę. Nagle na padok weszli ludzie. Zauważyłem że żadnego konia na pastwisku już nie ma. Nie mogli mnie zamknąć w boksie! Ja miałem randkę! Zamknięcia drzwi w stajni dla ogierów są trudne do rozszyfrowania. U klaczy jest o wiele łatwiej. Jako źrebię często wymykałem się z boksu mamy.
- No chodź Kaen.. Idziemy do stajni..
Spanikowałem. Nie poddam się. Mogę zdziczeć, ale się nie poddam! Tiffany szła z uwiązem. Nie chciałem jej krzywdzić. Tiffany czy Luna? Trudny wybór. Naprawdę lubiłem Tif i była moją właścicielką więc mogłaby mnie sprzedać, ale Lunę kochałem na zabój.. I co teraz? Zdecydowałem. Tiffany była już blisko. Dojrzała w oczach mój strach.
- No chodź. Jutro przyjeżdża do ciebie klacz.
Co?! Jaka klacz?! Ja chcę Lunę! Cofnąłem się. Badawczo patrząc na Tiffany. Jaka znowu klacz? Ja się już zakochałem!
- Kaenku. Jesteś dorosłym ogierem. W dodatku sporo wartym. Jutro przyjeżdża do ciebie klacz. Nie upieraj się. Chodź do stajni.
Nie! Nigdy! Ja dziś mam randkę z klaczą moich marzeń! Piękną, utalentowaną, mądrą, zwinną... Ja nie chcę innej! Musiałaby być lepsza od Luny, a to chyba niemożliwe! Nagle usłyszałem pstryknięcie i byłem podpięty na uwiązie. Czyli nici z romantycznej kolacji. I co ja teraz powiem Lunie?! Zacząłem się okropnie szarpać i wyrywać, ale to nic nie dało. Stanąłem dęba, ale Tiffany spodziewała się i trzymała bardzo mocno. Nie poddam się! Nagle brama pastwiska otworzyła się i na pastwisko wszedł pan Adam. Widząc że moja właścicielka siłuje się ze mną przejął od niej uwiąz i niestety zaciągnął mnie do stajni. Zamknął dokładnie drzwi i wyszedł gasząc w stajni światło. Całą noc próbowałem otworzyć boks, jednak na darmo.
- Kaen, weź się ucisz. Proszę cię. Chcę spać, ale nie mogę!
- Sorki Parnasuss...
- Chłopaki!
- Silver ucisz się!
- Sam się ucisz Parnasuss!
- Silver! Parnasuss! Spokój! - Wrzasnął zdenerwowany Arrow. Pewnie było go słychać we wszystkich stajniach.
- Cisza! - zagrzmiałem
Wszyscy ucichli.
- Chcę powiedzieć coś Lunie.
- Dobra.
- Spoko.
- W porządku.
- Dzięki chłopaki. Luunaaa!!! - Nic nie usłyszałem
- Spróbuj jeszcze raz.
- Luunaa!!!
Usłyszałem ciche rżenie. Za chwilę do naszej stajni weszła Luna, jakby świecąca. Jej uroda przewyższała wszystko.
- Tak Kaen?
- Luna.. Jak pewnie zauważyłaś jestem zamknięty w boksie..
- Tak. Zauważyłam.
- Ta kolacja.. Dziś nic z tego nie wyjdzie.. A w dodatku jutro przyjeżdża do mnie jakaś klacz. Nie wiem jaka, Tiffany mówiła.
- Wiem. Słyszałam.
- Przepraszam.. Ja..
- Nic nie mów. Pogadamy jutro, albo pojutrze. Jestem zmęczona. Idę spać. Dobranoc wszystkim!
- Dobranoc.
- Dobranoc!
- Dobranoc Luno!
- Miłych snów Luna!
Luna wyszła i wszyscy ucichli. Zasnąłem w miarę spokojny że Luna nie jest wściekła.
**RANO**
Do stajni wszedł Barry. Wyprowadzał po kolei wszystkie ogiery na pastwisko. Mnie nie. Po pół godzinie kiedy Evolett była w połowie treningu do stajni weszła Tiffany i zaprowadziła mnie do hali. Ganiała bez lonży stępem kłusem i galopem. Później zaprowadziła do pustej stajni. Zamknęła mnie w boksie i poszła. Słyszałem jak coś wnoszą, później skręcają i coś tam jeszcze. Później słyszałem kroki konia, ale nie rozpoznałem w nich niczego znajomego. To nikt z naszego stada. A może ktoś nowy? Nie.. Nie byłby w tej stajni. To raczej była klacz. Usłyszałem dźwięk zasówki i kroki ucichły. Gdy Tiffany wyprowadziła mnie z boksu zobaczyłem to:
Co to jest?! W stajni byłem tylko ja i ONA. To pewnie ta klacz o której mówiła Tiffany.
- Eee.. Cześć jestem Kaen.
- Jestem Cilck Tuch [czyt. Silk Tacz]
- Co ty tu właściwie robisz?
- Jakiś ogier ma mnie pokryć. Sądzę że to ty.
Zdenerwowany zacząłem kłamać.
- Ja mam żonę. I dzieci.
- No i?
- Jestem zajęty!
- To zależy od naszych właścicieli. Nie od ciebie.
- O co ci chodzi?
- Ja mam tylko zajść w ciążę.
- Proszę bardzo, nikt ci nie broni!
- Z tym że ojcem masz być ty!
- Nie ma mowy!
- Dzieciak!
- Pff! Ja jestem Czystej Krwi Arabem... A ty?
- Nie gadam ze źrebakami!
- Nie jestem źrebakiem! Jestem przywódcą wojsk!
- Tak?
- Nie gadam z tobą! Pff.
Odwróciłem się i usłyszałem głos Tiffany:
- Jak to? Pani chciała tego!
- Zmieniłam zdanie chcę tego gniadego.
- Dobrze. Zaraz go przyprowadzę.
Gniadego? Parnasuss! Muszę mu powiedzieć! Na szczęście Tif prowadziła mnie na pastwisko gdzie był Parnasuss. Będę miał tylko chwilkę żeby mu powiedzieć. Gdy doszliśmy na tyle blisko by Parnus usłyszał wrzasnąłem:
- Parnasuss! Parnasuss!
- Co jest młody?
- W naszej stajni jest klacz. I miałem ja ją pokryć, ale jej właścicielka zmieniła zdanie i chce żebyś to ty ją pokrył!
- Co?! Guns będzie wściekła jak się dowie. A dowie się na pewno.
- Ma na imię Cilck Tuch i jest okropną zrzędą.
- Tak jak większość które przyjeżdżają.
- Aha.. Musisz uważać. Jest.. Nie najładniejsza.
- Ehh... Pogonię ją i tyle.
- No dobra. Trzymaj się!
Parnasussa już prowadziła Tif do stajni, a ja stałem z głową nad bramą i czekałem aż zobaczę jego sylwetkę. Wtem podeszła do mnie Luna.
- I jak poszło?
- Jej właścicielka zmieniła zdanie. Chce Parnasussa.
- Kobiety tak mają.
- Ty w pewnym sensie jesteś kobietą. No bo jesteś klaczą, czyli końskim odpowiednikiem kobiety.
- Tak wiem.
- Nieważne.. Wiesz że podobno budują nową stajnię, bo powoli zaczyna brakować miejsc?
- Serio?
- Tak. Ciekawy jestem kiedy zakończy się budowa.
- I jak będzie wyglądać po skończeniu.
- No.
Po kilku godzinach gadania zebrałem się na odwagę.
- Luna?
- Tak?
- Bo wiesz.. Od dawna mi się podobasz.. Czy zostaniesz moją drugą połówką?
<Luna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz