Stałam sobie spokojnie w boksie i przeżuwałam siano. Nagle z zewnątrz dało usłyszeć się jakieś głosy. Wydawało mi się, że to grupka dzieci. Nastroszyłam uszy i zaczęłam nie spokojnie parskać. Niezbyt lubiłam dzieci, miałam z nimi mało kontaktu, w starej stajni w ogóle ich nie widywałam. W końcu przyszła Tiffany, założyła mi kantar i wyprowadziła przed stajnię. Tak jak się spodziewałam czekała tam grupka dzieci. Tiffany postawiła mnie bokiem przed nimi i zaczęła omawiać im budowę konia. Lubiłam Tiffany, więc stałam grzecznie i się nie ruszałam. Później przywiązała mnie do płotu i tłumaczyła dzieciom, jak czyści się konia. Później mnie osiodłała i okiełznała. Zaprowadziła mnie na plac i wsadziła na mnie jednego chłopca. Prowadziła mnie parę kółek dookoła placu. Gdy się zatrzymała chłopiec pogłaskał mnie po szyi, a Tiffany pomogła mu ze mnie zsiąść. Później zrobiłam jeszcze kilka takich rund. Po wszystkim rozsiodłała mnie i zaprowadziła na padok.
- Byłaś bardzo grzeczna - powiedziała i dała mi do zjedzenia soczyste jabłko - Dzieciom też się podobało. Myślę, że jeszcze trochę i będziesz mogła chodzić pod kursantami.
Zdziwiłam się. Zawsze jeździli na mnie zawodowi dżokeje. Ale wydawało mi się, że polubiłam dzieci, może to nie taki zły pomysł...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz