24 grudnia 2014

Specjalna opowieść od Tiffany

Nadeszły święta. Ten dzień zrobiliśmy wolnym dla koni od treningów. Niech się cieszą. Od samego rana, po wypuszczeniu koni, ja, Kira i Yolandi przygotowywaliśmy halę na wigilię. Ustawiłyśmy nie za wysokie stoły, a na nich marchewki jabłka i przeróżne inne smakołyki. Udekorowałyśmy choinkę, ozdób za dużo nie nakładałyśmy, bo konie i tak ją zjedzą.
Nie stawiałyśmy żadnych krzeseł.
O 14 zaczęli się schodzić ludzie. Właściciele koni, pracownicy stajni i jeźdźcy. Wszyscy poszliśmy po konie i zagoniliśmy je na halę. Od razu przeszły do wieczerzy. My poczekaliśmy na pierwszą gwiazdkę. Większość smakołyków nie doczekała pierwszej gwiazdki, ale nikt się tym nie przejmował, to tylko konie. Później, gdy już się najedliśmy przyszedł Mikołaj. Przebrał się za mikołaja i miał na plecach, na prawdę ogromny wór z prezentami. Wszyscy dostali drobne upominki, ale konie to konie. Im rozdaliśmy już nieco mniej drobne upominki. Co prawda nie wiedziałam co w nich jest, to Esmeralda je zapakowała. Jak na konia wyszło jej to świetnie. Ja tylko opisałam. Lista zdawała się nie mieć końca:
Evolett, Doritto, Mossy, Kaen i Nexus dostali jakąś małą buteleczkę. Parnasuss dostał chyba wodze. Arrow jakieś siodło. Guns i Lilienne chyba prezenterkę.. Erwa dostała czaprak, tak to na pewno czaprak! Emira z kolei jakiś uwiąz. Kaena jakiś kantar. Luna uwiąz. Silver czaprak. Zico siodło, jakieś małe, więc chyba wyścigowe. Lawliet też. Hidalgo dostał jakieś wielkie siodło, najpewniej westernowe. Fauna, Click Tuch i Mohylew także dostały siodła. Epson jakieś zawiniątko, może owijki? Esme i Camelot znów siodła. Śnieg dostał kantar. Konwalia jakąś dużą, miękką paczkę, więc to chyba derka. Pisno raczej kantar. Hero i Pacific też dostali siodła. Bella dostała kantar. Verda, Luna, Fransisco, Dan, Jessi, Tricki i Florencja także siodła. Arent dostał uwiąz. Saturn chyba prezenterkę. Mars kantar. Kari dostała derkę.
Hala aż kipiała radością świąt. Później wszyscy śpiewali kolędy. Konie chyba też próbowały.

Od Esme ,,Wybieranie prezentów"

Wigilijny poranek był dość wyczerpujący dla mnie i Arenta. Wybieraliśmy i pakowaliśmy prezenty dla wszystkich. A w naszym stadzie naprawdę jest dużo koni... No więc wybieraliśmy i pakowaliśmy. Lista była potwornie długa, ale z pomocą Kaeny szybko i sprawnie udało nam się wszystko kupić. A gdzie się podziewa Mikołaj, który podobno daje wszystkim prezenty, podczas kiedy to my to robimy?! Ale nie chciałam psuć sobie świątecznej atmosfery i po prostu zajęliśmy się pakowaniem. Z początku nie było łatwo, ale koniec końców nam się udało. Na szczęście Tiffany nie wie, co jest w paczkach. Zdziwiłaby się widząc tam eliksiry! To może ja przejdę od razu do listy prezentów.
Evolett - Eliksir Życia
Doritto - Eliksir Osłabienia
Mossy - Eliksir Senności
Parnasuss -  Wodze do naturala
Arrow - Siodło skokowe
Guns - Prezenterka
Erwa - Czaprak skokowy
Emira - Uwiąz ,,Arabski"
Lil - Prezenterka
Kaena - Kantar sznurkowy
Luna - Uwiąz
Kaen - Eliksir Osłabienia
Silver - Czaprak z podkładką
Zico - Siodło Wyścigowe
Lawliet - Siodło wyścigowe
Hidalgo - Siodło westernowe
Fauna - Siodło rajdowe
Cilck - Siodło ujeżdżeniowe
Moh - Siodło wyścigowe
Epson - owijki i nauszniki
Nexus - Eliksir Płodności
Camelot - Siodło ujeżdżeniowe
Śnieg - Kantar z futerkiem
Konwalia - Derka na siodło
Pisno - Kantar sznurkowy
Hero - Siodło wyścigowe
Pacifica - Siodło skokowe
Bella - Kantar z futerkiem
Verda - Siodło skokowe
Luna - Siodło rajdowe
Fransisco - Siodło ujeżdżeniowe
Dan - PSiodło skokowe
Jessi - Siodło wyścigowe
Saturn - Prezenterka
Mars - Kantar z futerkiem
Tricki - Siodło skokowe
Kari - Derka wszechstronna MAGNETIC
Florencja - Siodło wyścigowe

18 grudnia 2014

Od Luny- C.D. Verdy

- Verda! Wezwałaś pomoc? - zawołałam, gdy tylko zobaczyłam Verdę 
- Tak. Tiff już wezwała policję.
Po chwili Sara i Ashley zabrały mnie i Verdę na pastwisko. 
- Hej, Verda! Nie wiesz co z Marsem? - zapytała Esme, gdy razem z Arentem do nas podeszli.
- Nie. Zobaczcie! Chyba ktoś wezwał weterynarza! - krzyknęła Verda 
Rzeczywiście do lasu wbiegło kilku weterynarzy. Mam nadzieję, że pomogą Marsowi.....
- Niestety kłusownikom chyba udało się uciec.... - powiedziała Ashley do Sary
- To nie jest teraz ważne. Najważniejsze, żeby pomogli temu biednemu konikowi - 
odpowiedziała Sara

(Verda?)

Od Verdy - C.D. Arenta

- Pomocy! Kłusownicy porwali Marsa! - krzyknęłam, gdy tylko zobaczyłam Arenta i Esme.
- Że co?
- My uciekłyśmy, ale chwilę potem usłyszałyśmy strzał, rżenie Marsa i jego upadek.
- Myslisz, że go zabili?
- Nie wiem! Musimy mu pomóc!
- To niebezpieczne nie możemy iść tak od razu!
- To będzie wasza próba!
- Że co? Przecież jesteście Alfami!
Chyba ich przekonałam. Pobiegli po inne konie i kogoś wysłali na przeszpiegi do lasu.
- Musimy zaprowadzić tam ludzi! - ktoś zaproponował Alfom.
- Ale jak?
- Nie wiem... - zaczęłam się zastanawiać.
Chwilę potem przypomniałam sobie, że mam trening z Ashley.
- Ja się tym zajmę!
Pobiegłam do Ashley. Ona przygotowała mnie do treningu.
Ja zamiast iść z nią na parkur pobiegłam do lasu.
Ashley była zdezorientowana. Nie wiedziała co robić.
Próbowała mnie zawrócić, ale robiłam swoje.
Dotarliśmy. Gdy moja właścicielka zobaczyła kłusowników zadzwoniła po Tiffany.
- W lesie! Mają jednego z naszych koni!

(Ktoś odpisze?)

Od Arenta

Dziś dowiedziałem się, że zostałem ogierem Alfa. Jestem tutaj bardzo krótko i słabo znam te wszystkie konie. Na razie więc oddaję władzę w ręce Esme. Będę się uczył od niej, od jej matki i ojca. Nigdy im nie dorównam, ale musze się starać. Muszę próbować to robić.. Tak! Na pewno tak!
Poszedłem do Esme i odciągnąłem ją od wszystkich. Znacznie podwyższono ogrodzenie. Teraz miało ponad trzy metry. Nie do obejścia... Szkoda.
- Co się dzieje Arent?
- Ja nie wiem czy jestem gotowy!
- Na co?
- Na nową posadę... To bardzo odpowiedzialne...
- Jesteśmy w tym razem i tylko to się liczy...
- Pewnie masz rację...
Nagle ktoś nam przerwał.

(Ktoś chętny?)

Od Dan'a - C.D. Nexus

- Tak, resztę już znam. - odpowiedziałem.
- A ty?
- Ja? Urodziłem się w północnej Ameryce. Na niewielkiej farmie. Gdy miałem 5 miesięcy, farmer wypuścił całe stado na wolność. Żyłem tam cztery lata. Potem kłusownicy zaczęli wyłapywać ,,mustangi". Walczyłem i uciekałem przez pół roku, w końcu jednak wzięli górę i złapali mnie i moje stado. Ponad rok spędziłem czekając na właściciela. Byłem wyjątkowo narowisty.. Na jednej z aukcji pojawił się mężczyzna, cały czas rozmawiał przez telefon. Licytował mnie najchętniej. W jego oczach było coś, co widziałem u farmera. Zaufałem mu. To był mąż Tiffany. Kupił mnie, no i jestem. Chciałabyś wiedzieć coś jeszcze?

(Nex?)

Od Nexus - C.D. Dan'a

- Dobra... - zaczęłam
Zaśmiał się.
- A tak w ogóle, to ja nic o tobie nie wiem.
- Ja też nie wiem nic o tobie - odparłam
- Nie o to chodzi. Po prostu chcę coś o tobie wiedzieć.
- A co tak bardzo cię ciekawi.
Na chwilę się zamyślił.
- Zacznijmy od tego gdzie się urodziłaś.
- Urodziłam się w niewielkiej ale, porządnej stajni w Ameryce. W wieku około 8 miesięcy został wysłana do Francji. Tam zaczęłam szkolić się w wyścigach. Szło mi dobrze, dzięki genom mojego dziadka. Miałam jeden z najlepszych wyników. Niestety nie wygrałam zawodów. Potem spróbowano z ujeżdżaniem. Tu też szło mi nieźle. Postanowiono szkolić mnie w tej dyscyplinie. W wieku 3 lat wygrałam swoje pierwsze zawody. potem kolejne i następne. Pamiętam jak cieszyłam się po pierwszych zawodach. A potem ten wypadek. Wiem kto zaprószył ten ogień. To był młody stajenny. Palił, choć było to surowo zabronione. Wtedy przyszedł starszy stajenny i tan żeby go nie nakryć wrzucił papierosa do boksu Saturna, nadpobudliwego ogiera, którego każdy się bał. Potem stajenny został zawołany i zapomniał. Pamiętam przerażenie Saturna, a potem wszystkich. Niestety później nie pamiętam niczego. Później obudziłam się na dworze z zabandażowanymi nogami. Przypomniało mi się jeszcze to że po tym incydencie byłam bardzo dzika. Dostałam swojego wolontariusza. Miała na imię Saphira. Tylko jej pozwalałam się dotknąć. Potem nie wróciłam do formy. Postanowiono że zostanę klaczą rozpłodową.
- Co?!
- Cóż takie życie. urodziłam jednego źrebaka. Dano mu na imię Black. Był ze mną pół roku, potem zabrano go mi, by zacząć trening. potem stajnia upadła i konie poszły na rzeź. Resztę historii chyba już znasz?

(Dan?)

13 grudnia 2014

Od Evolett ,,Ważna decyzja"

Gdy tylko wypuścili nas na pastwisko od razu odszukała Esme.
- Esme..
- Tak mamo?
- Jako jedyna moja córka, godna władzy w tym stadzie, zostałaś wybrana na moją następczynię.
- Super!
- Ale poczekaj. Postanowiłam odejść.
- Dokąd?
- Nigdzie. Odchodzę ze swojej posady. Stado potrzebuje kogoś młodego i pełnego pomysłów.
- Ale ty masz ogromne doświadczenie, którego mi brak...
- Wiem skarbie. Obejmę pozycję bety. Cały czas będę z tobą. Będę ci doradzać. Chodź, ogłosimy to reszcie.
- Ja nie jestem gotowa...
- Chcesz zrezygnować?
Esme zamyśliła się. Nie odpowiadała przez dłuższą chwilę.
- Nie. Chodźmy.
Stanęłyśmy na środku pastwiska. Tego dla klaczy rzecz jasna. Konie zebrały się i zaczęłam mówić:
- Postanowiłam, że moją następczynią zostanie Esmeralda. Długo na posadę czekać nie musi. Jeszcze dziś obejmie moją pozycję. Ja i Arrow obejmiemy pozycję beta. To nieodwracalna decyzja.
Moje córki się oburzyły. Doskonale je rozumiem, ale Esme dojrzała znacznie szybciej i to dlatego ona dostanie moją posadę.

12 grudnia 2014

Od Dan'a - C.D. Nexus

Najpierw obejrzeliśmy dokładnie pastwiska. Najpierw to dla klaczy, później to dla ogierów. Dwa stawy ze strumykiem i kilka drzew.
Potem parkour. Większość przeszkód pochodzi ze starego i ogólnie niewiele się zmienił.
O ujeżdżalni nie można za wiele powiedzieć. Tu jakieś litery i tyle.. Chyba był taki sam.
W końcu udało nam się wemknąć na halę. Była piękna. Były trybuny, piękne, wyłożone piaskiem podłoże (piasek podobno aż z egiptu?!). Nad głowami mieliśmy kilkanaście lamp i było tu znacznie cieplej niż na dworze.
W końcu poszliśmy na tor wyścigowy. Jako że było dosyć późno żadne konie nie miały treningu. Przed torem zobaczyliśmy spory parking, a sam tor prawie się nie zmienił.
- Za halą jest jakaś posesja.. Wiesz co to jest? - spytała Nexus.
- Tak. Chodź, pokażę ci. - powiedziałem i ruszyłem.
Stanąłem przed bramą i pozwoliłem chwilę popatrzeć Nexus na podwórze i budynek z drewnianym szyldem.
- Co tu jest napisane? - znów spytała Nex.
Uśmiechnąłem się i powiedziałem:
- Vet.
- Czekaj.. To po angielsku?
- Tak.
- Weterynarz?
- Tak
Roześmialiśmy się głośno. Na wybiegu u weterynarza było kilka owiec i kóz. Kozy nigdy nie rozumiały koni, ani konie kozy. Na szczęście owce umiały się dogadać i z tymi i z tymi.
- Cześć Dan! - krzyknąłem.
- Siema stary!! - Dan był owcą, a właściwie baranem. Był w nastoletnim wieku i czasem jego języka nie dawało się zrozumieć. - Co to za laska?
- To Nexus.
Nexus spojrzała na mnie spod ukosa.
- I c tu rb?
- Co? - próbowałem zrozumieć.
- Co tu rb?
- Co? - dalej mi nie szło.
- Jeny stary, ty to jesteś jakiś zacofany. Co ty, nie wiesz co to znaczy?
- Nie.. - odparłem niepewnie.
- Może ten girl bedzie umiał.
- Co?
- Może TA DZIEWCZYNA BEDZIE UMIAŁA?
- Bedzie?
- Nech ci bedzie... BĘdzie.
Nexus spojrzała na mnie i pokiwała głową.
- Nie.
- Co tu ROBICIE?
- Dan, słuchaj.. Zawołaj mamę.
- E! Ty! Stara! Gość cie wołczy!
Nex spojrzała na mnie.
- Czy wszystkie owce tak mówią? - spytała zniesmaczona.
- Nie. To jeszcze dzieciak..
- Esme tak nie mówiła..
- To owca.. Przebywał z kozami..
W tym momencie przerwała nam stara już owieczka.
- O! Witaj Dan.
- Witam pani Smith.
- Co cię tu sprowadza?
- Jest Carla?
- Och tak! Ale... Nie nie ma. - staruszka uśmiechnęła się.
- A kiedy będzie?
- Och.. Jest na szczepieniu. - rzekła dumna z siebie (że zapamiętała) owieczka.
- Kiedy poszła?
Staruszka zastanowiła się chwilę i rzekła:
- Jakieś 2,5 kilograma temu.
Nexus spojrzała pytająco.
- Dziękuję. Przyjdę za pół kilo.
- W porządku.
Odeszliśmy kawałek i Nexus zasypała mnie pytaniami.
- 2,5 klio temu?
- Oni nie znają pojęcia czasu. Czas wyrażają w zjadanych kilogramach.
- To takie 2,5 kilo to ile?
- Jakaś godzina.
- A pół kilo?
- Jakieś 15 minut.

(Nexus?)

Od Nexus - C.D. Dan'a

- Przepraszam. Nie chciałam żeby tak wyszło, ale teraz ostatnio dużo się dzieje, a gdy przychodzi co do czego to albo nie mogę cię znaleźć albo jestem wykończona.
- Brakowało mi cię - spojrzał na mnie
- Mi ciebie też - uśmiechnęłam się - Jak ci się podoba nowa stajnia?
- Jest teraz jeszcze lepiej - powiedział
- Może trochę razem pozwiedzamy?
- Pewnie - ruszyliśmy po terenie ośrodka 

(Dan?)

Od Marsa

Zaczęło się od tego że galopowałem po lesie. Niestety nie zauważyłem sideł
kłusowników. Po kilku godzinach znaleźli mnie i zaprowadzili do swojego obozu.
Wiedzieli, że to przeze mnie nęka ich policja, ponieważ kilka tygodni temu 
przywiązali mnie do drzewa niedaleko swojej kryjówki i zacząłem rżeć. 
Od tego czasu cały czas zmieniają kryjówkę
, co ogranicza szanse na to, że ktoś
mnie odnajdzie do 0%. Przez to, że goni ich policja zaplanowali zemstę. Dodatkowo 
przez sytuacje z wypuszczeniem jeleni przez Tiffany zaczęli się mścić. Gdy tylko widzą
konia ze stadniny od razu go łapią, a w lesie jest pełno pułapek. 
Właśnie zamknęli mnie do zagrody i odeszli. Zacząłem wierzgać, ale zagroda była pod
prądem. Nagle w zaroślach zobaczyłem Lunę i jakąś klacz, chyba Verdę. 
- Uciekaj - krzyknąłem do Luny i zacząłem niszczyć zagrodę.
W tej chwili jeden z kłusowników chwycił strzelbę, która wystrzeliła. 
Dostałem pociskiem w nogę i upadłem na ziemią. Poczułem paraliżujący ból i
straciłem nadzieję na ratunek. Mężczyźni stali obok i śmiali się, zadowoleni moim
cierpieniem. 
Nikomu nie życzę takiego losu. Teraz wszystkie konie muszą uważać! 
Kłusownicy szykują krwawą zemstę.....

5 grudnia 2014

Od Moh - C.D. Florencji

- Przeprasza... Nie chciałam cię..
- Daj spokój! - przerwała mi Florka.
- Chcę ci pomóc..
- Z tym nie da mi się pomóc! - krzyczała już prawie przez łzy.
- Flore..
- Daruj sobie! - znów mi przerwała.
Chciałam coś dodać, ale stwierdziłam, że nie ma sensu i odeszłam.
Minęła dobra godzina nim znów spróbowałam z nią porozmawiać.
- Flor... Ja.. Przepraszam.. - zaczęłam.
- Ja też.. Nie powinnam była krzyczeć..
- To nie twoja wina.
- Właśnie że tak.. Mogłam się opanować.. Ja.. Przepraszam..
- W porządku.
- Flor..
- Tak?
- A może.. Może spróbujmy z tymi wężam.. - zaproponowałam ostrożnie. - Wiem, boisz się ich, ale stopniowe oswajanie może ci uratować życie. Najpierw z dalek zza szyby, a potem coraz bliżej i w końcu rzeczywiste spotkanie?

(Florencja?)

4 grudnia 2014

Od Florencji - C.D. Moh

Po przewróceniu ogiera, szybko wstałam i biegłam dalej. Węże... jedyna rzecz, której się boję. Dlaczego? Moja matka, zginęła przez strach przed nimi. Bardzo się ich boję. Przypominają mi o śmierci matki, a zarazem o niebezpieczeństwie. Uspokoiłam się kilkanaście metrów dalej. Po chwili podeszła do mnie Dominika, i chwyciła za resztkę poszarpanych wodzy. Po drodze lekko się potknęłam więc z jednej pęciny leciała mi krew. Moja pani, przyklękła przy tej nodze i zdjęła swój żakiet.
- Będzie brudny - powiedziała nadchodząca Tiffany wraz z Mohylew.
Dominika kontynuując swoje zajęcie, pokręciła głową.
- Żakiet można odkupić - powiedziała z troską - ale tego samego konia, już nie.
Z wdzięcznością oparłam swój łeb na jej ramieniu. Po chwili miałam opatrunek. Wraz z Mohylew wypuszczono nas na wybieg. Podeszłam do ogrodzenia i popatrzyłam w dal.
- Co jest? - spytała Moh.
- Nic, tylko... - zaczęłam.
- Co?
- Ten wąż - dokończyłam.
- Wiem, że się ich boisz, ale musisz się nauczyć przebywać w ich obecności...
- Ale to przez nie zginęła moja matka! - do oczu napłynęły mi łzy. - Są niebezpieczne, powodują wiele śmierci!
- Wiem ale...
- Proszę, jeśli chcesz dalej mówić o tym że mam nie uciekać przed nimi, to najlepiej nic nie mów - powiedziałam stanowczo i odeszłam kilka kroków, i zaczęłam skubać trawę.

(Moh?)

Od Luny - C.D. Verdy

Przestraszyła mnie myśl o porwaniu Marsa.
- Muszę iść poszukać Marsa! - powiedziałam - dzięki za pomoc Verda
- Zaczekaj! - zatrzymała mnie Verda - Przecież nie możesz iść sama! Mogą cię złapać!
- Ale nie zostawię Marsa!
Verda chwilę zastanowiła się, aż w końcu odrzekła stanowczo:
- Idę z tobą
- Naprawdę?! - nie dowierzałam
- Tak, spotkajmy się obok lasu za pół godziny.
Za godzinę szłyśmy już w kierunku siedziby kłusowników. Nagle zatrzymałyśmy
się w miejscu. Usłyszałyśmy rozmowę kilku mężczyzn. Mówli coś o tym, że
Tiff wypuściła wszystkie sarny, które złapali. Byli okropnie wściekli, chcieli się
zemścić, łapiąc konie ze stadniny, które zabłąkają się w lesie. Jak się potem okazało
ich pierwszą ofiarą stał się Mars.
- Musimy go ratować! - krzyknęłam patrząc na Marsa zamkniętego w zagrodzie.
- Przecież nie damy rady - powiedziała Verda - jest otoczony przez kłusowników!
- To co zrobimy?! - krzyknęłam zrozpaczona
- Musimy wezwać pomoc, choć wracamy do stadniny.
(Verda?)

27 listopada 2014

Od Verdy

Trenowałam razem z Ashley, kiedy nagle na torze pojawił się Henry.
Ashley mnie zatrzymała i zeszła.
- Zaraz przyjdę tylko wyprowadzę Verdę na pastwisko.
Na pastwisku była chyba cała stadnina. Brakowało tylko kilku koni.
Podeszłam do Saturna, który rozmawiał z Tricky.
- Przepraszam cię!
Pewnie coś przeskrobał - pomyślałam
- Dobrze idź!
Saturn odwrócił się i wtedy mnie zobaczył.
- Heh...
- Cześć!
Miałam już powiedzieć coś więcej, gdy Henry wrócił.
- No to... Do zobaczenia!
- Tak... - odpowiedziłam.
Postanowiłam się przejść.
- Verda!
To była Luna.
- Hej! Jak tam? - odpowiedziałam posępnie.
- Chciałam tylko się ciebie spytać, czy widziałaś Marsa.
- Nie.
- Poszedł do lasu i nie wrócił!
- To mogli być kłusownicy!

(Luna?)

26 listopada 2014

Od Luny ,,Zawody"

To nieprawdopodobne! Trenuję ujeżdżanie dopiero od miesiąca,
a już dzisiaj startuję w zawodach! Sara uważa, że po prostu mam talent.
Wreszcie nadszedł ten moment. Startowałam jako pierwsza. Wyszłam na halę, wszędzie panował wielki hałas. Sądzia dał sygnał do startu. Sara okropnie się stresowała, ale myślę że dość dobrze nam poszło. Gdy zeszłam z hali, zaczęły się nerwowe oczekiwania. Cały czas zastanawiałam się, czy popełniłam jakiś błąd.
W końcu, gdy wszystkie konie ukończyły zawody, ogłoszono wyniki.
Trzecie miejsce zajął Dan, drugie Konwalia. Myślałam, że już wszystko stracone, przecież nie mogłam zdobyć więcej, niż trzeciego miejsca. Zrezygnowana czekałam na dalsze wyniki. Nagle zabrzmiał okrzyk, który zaskoczył wszystkich:
- Pierwsze miejsce zdobywa.........Sara Jasmine Smitch na Lunie!
Sara, także zaskoczona odebrała wielki puchar, który był nagrodą w zawodach.

Od Dan'a ,,Skoki"

Moje pierwsze zawody w Champion Horse. Niezwykłe. Startowałem gdziś w środku, jednak nie miałem okazji przyjżeć się innym. Na moim grzbiecie sieddziała Faith, planowała mnie kupić, gdy będzie okazja pogadać z Yolandi. Faith lub jak kto woli Jaśmin była bardzo zwinna i lekka. Na treningach bardzo dobrze nam szło.
Zawody były na hali i nie znaliśmy układu przeszkód. Weszliśmy i zrobiliśmy kilka przejść gdzieś pomiędzy przeszkodami. Faith sprawdzała numerki. W końcu stanęła na linii startu i bardzo uważnie prowadziła mnie przez przeszkody. Nie należałem do koni, które czegoś się boją. Kilka stacjonat, okserów, rów z wodą i triplebarre. Do tego pijany okser i doublebarre. Poszło szybko i gładko.
Po przejeździe, Faith z miłością mnie przytuliła i pochwaliła.
Na rozdaniu nagród byłem bardzo zestresowany, jeśli wygram to Yolandi podniesie moją stawkę, a jeśli nie to obniży..
- Pierwsze miejsce zajmuje...... Faith Jasmine Tudor na Dan'ie!! - rozległ się głos z głośników.
Faith z dumą odebrała nagrodę, unosząc ją wysoko w górę. Była szczęśliwa i ja też.

25 listopada 2014

Od Evolett ,,Wystawa"

Znów zawody. Po poraszce na zawodach, postanowiłam nadrogić w wystawach. Od wielu lat je wygrywam.
Przygotowania zaczęły sie sporo wcześniej. Dokładnie pracowano nad moim krokiem i postawą.
Jako iż na poprzednich wystawach wygrałam, to na tych startowałam jako ostatnia. Konkurencja duża. Gdy jednak wyszłam na halę i rozpoczął sie mój pokaz działałam odruchowo. Dawałam z siebie wszystko.
Opłaciło się. Po ogłoszeniu wyników dowiedziałam się że wygrałam. Uczucie mi znane. Nic nowego.

Od Arenta ,,Wyścig"

Nadszedł ten dzień. Stanęliśmy w bramkach. Jak kucyk miałem marne szanse z końmi wyścigowymi, ale mimo to startowałem. Bramki się zamknęły. Zapanowała zupełna cisza. Gdy tylko się otworzyły wystrzeliłem szybciej niż ktokolwiek. Niestety Epson i Evo zaczęły mnie doganiać. Epson wyprzedziła. Zdeterminowany próbowałem przśpieszyć. Teraz wyprzedziła mnie Evo. Zawiedziony przyśpieszyłem jeszcze bardziej. Cilck i Guns siedziały mi już na ogonie. Wkrótce i one mnie wyprzedziły.
Zostałem z tyłu. Moja dżokejka, jakaś młoda dziewczyna, dosyć mała i zgrabna krzyknęła:
- Arent! No dalej! Chcesz być najgorszy?!
To było jak porażenie prądem. Ja nie jestem najgorszy! Nigdy! Wyciągnąłem nogi mocno do przodu i przyśpieszyłem. Przebierałem nogami najszybciej jak umiałem. Dogoniłem konie, które biegły prawie w szeregu, jednak to Epson prowadziła o pół długości. Poszedłem po zewnętrznej. Jeszcze więcej siły pchnąłem w moje nogi. Jeden koń, drugi, trzeci... Z Epson miałem nielada problem, ale po kilkunastu strasznie długich sekundach wyprzedziłem ją na mecie o głowę. Zwolniłem.
Potem rozdanie nagród. Piękny duży wieniec i puchar, który odebrała Tiffany, bo Yolandi nie było przy mnie.
Jak to sie stało? Jak ja wygrałem? Sam niewiem... Gazety się mną zainteresowały, no tak ,,Kucyk wyprzedza konie wyścigowe na pełnej prędkości."..

Zawody

Zawody zakończone. Jeszcze przez dzień lub dwa możecie patrzeć na wyniki głosowania.
Szykuje się dogrywka z naturala! Egzekwo Mohylew II i Esmeralda.
Ujeżdżanie wygrała Luna. (napisz jakieś opowiadanie o tym jak wygrywasz)
Wyścigi o dziwo wygrywa Arent!
Wystawy wygrywa Evolett.
W skokach wygrał Dan.
Następne zawody koło 20.12. Do tego czasu możecie kupować sprzęt i zapisywać sie na zawody!

Od Esme ,,Nowa nadzieja"

Stałam na pastwisku wbijając głos gdzieś daleko w drzewa.
- Esme! Esme!
Coś mnie tkneło. Obejrzałam się i zobaczyłam Konwalię biegnącą w moją stronę.
- Coś się stało? - zapytałam nieco zaniepokojona.
- Gotowe!
- Ale co?
- Jak to? Ty nie wiesz?
- Ale czego?!
- O wywarze. Mohylew zamówiła u mnie wywar dla Arenta. Jest gotowy. Podam mu go za chwilę.
- I co wtedy?
- Wyzdrowieje. Odzyskamy dawnego Arenta.
- Naprawdę?
- Tak.
- Mogę iść z tobą?
- Niestety nie. Wpadne w szał i rozleje wywar, a ja nie mam więcej kwiatu, który jest głównym składnikiem wywaru.
- No dobrze.. A kiedy zacznie działać?
- Jakieś 10 minut po podaniu, ale działanie nie jest gwałtowne, więc możesz do niego podejść za jakieś 3 godziny.
- Szkoda..
- Przykro mi. Tylko tyle mogę dla ciebie zrobić.
- No dobrze. Dziękuję..

(Konwalia?)

Od Moh - C.D. Florencji

I znów ta sama droga. Przez plażę, las i polana. w końcu płot. Ale w okolicy dużo ludzi. Stałyśmy w półmroku starając się być niezauważonymi.
- Wszystko w porządku. Rozbierają płot. - rzekła Tiffany zadowolonym głosem.
Wjechaliśmy na plac rozbiórki.
- Dzień dobry! - zaczęła głośno Tiffany.
Praca na chwilę stanęła w miescu i wszyscy patrzyli na nas.
- Dzień dobry. - odparł jakiś mężczyzna.- W czym możemy panience pomóc?
- Właściwie to nie panience i nie trzeba mi w niczym pomagać.
- Więc co pani tu robi?
- Współpracuję z policją i sprawdzałam tylko czy wszystko jest w porządku.
- I jest w porządku? - zapytał pół żartem.
- Tak. Jak najbardziej. - rzekła wesoło.
- Musimy już jechać. - ponagliła delikatnie Dominika.
- Tak, masz rację.
I ruszyłyśmy. Po kilkunastu minutach byłyśmy w stajni. Tam przywiązali nas do płotu, po czym zaczęli nas rozsiodływać. Nagle Florka zaczęła się okropnie szarpać. Ujrzałam malutkiego węża, wpół zakopanego w piachu.
- Florka! Nie! Uspokój się! - uspokajałam.
Jednak było już za późno. Wodze, przywiązane do płotu pękły i Florencja rozpędzona biegła na oślep. Nieszczęsny Lawliet, który właśnie wybierał się na trening został stratowany przez Florę.
Ostatnio często na siebie wpadają.. Coś w tym jest..
(Florencja?)

23 listopada 2014

Od Florencji - C.D Moh

- Jasne! Ale teraz biegnij! - krzyknęłam i przyśpieszyłam.
Dobiegłyśmy do stajni. Przeskoczyłyśmy przez ogrodzenie pastwiska i głośno zaczęłyśmy rżeć i parskać. Stanęłam dęba kilka razy. W końcu podbiegła do nas Evolett i obsługa stajni. Dziewczyny zabrali do domu, a nas uspokoili i zaprowadzili do boksów. Dostałyśmy siana i słomy, a nasze właścicielki przyszły z nami posiedzieć. Podkuliłam nogi i położyłam się na słomie. Dominika przysiadła obok i oparła się o mnie plecami.
- Spójrz - powiedziała pokazując mi jakiś obrazek - to twoja babcia. A to twoja matka - dodała pokazując inne zdjęcie. - Koń mojej matki.
Dominice łza zleciała po policzku. Dobrze znałam historię jej i mojej matki. Wyścig... złamana noga... wąż na torze... panika... zderzenie... śmierć... nie dało się tego uniknąć. Moja matka i matka Dominiki, zginęły na torze. Zarżałam cicho na znak współczucia i otarłam chrapami łzę Dominiki. Nagle do boksu weszła Tiffany. Uśmiechała się do mojej pani. Gestem ręki pokazała jej że już czas iść. Dominika poklepała mnie po szyi i wyszła, zapominając o zdjęciach. Położyłam łeb na jednym z nich. Mnie też spłynęła łza po łbie i kapnęła na zdjęcie mojej matki. Zasnęłam.
*następnego dnia*
- Wstawaj Florencja! - krzyknęła do mnie moja pani stając przed boksem. Podniosłam łeb i wstałam. Napiłam się wody z poidła automatycznego i dałam się zapiąć na kantar. Wyprowadzili mnie z boksu. Osiodłano mnie i tym razem to Mohylew i Tiffany czekały na nas przed bramą.
- Idziemy sprawdzić czy wszystko gra - powiedziała Tiffany.
- Bierzemy się do roboty! - krzyknęła Dominika i dała mi łydkę. Ruszyłam ostrym galopem.

(Moh?)

Od Moh - C.D. Florencji

Czułam się niesamowicie. To było takie świetne! Tiff dała się namówić na jazdę z Florencją.
Na początek jechałyśmy kawałek drogą, w stronę plaży. Minęliśmy weterynarza i na plaży skręciliśmy w lewo. Zrobiliśmy około kilometra plażą i wjechaliśmy w las, cały czas jadąc na zachód. Teraz na południe. Mam świetną orientację w terenie.
Wjechaliśmy na małą polankę i tam chwilę odpoczęliśmy. Ja i Florencja skubałysmy trawę, a dziewczyny rozłożyły jakąś sporą kartkę, po której jeździły placami wskazując różne punkty.
Na łące byłyśmy tylko kilkanaście minut, potem znów jechaliśmy, teraz na wschód. Po chwili usłyszałam od Tiff:
- Jest! To tu!
- Na pewno? - spytała nieco niepewnie Dominika.
- Tak.
Podjechałyśmy jeszcze kilkadziesiąt metrów. Teraz stałyśmy przy jakimś płocie, który odgradzał las od polany. Na środku była altanka, także ogrodzona. A w niej sarny.
O dziwo Tiff i Dominika nas nie przywiązały. Powiedziały tylko:
- Jeśli przyjdą kłusownicy to uciekajcie. Nie martwcie sie o nas. Biegnijcie ile sił do stajni i wzywajcie pomoc. - tłumaczyła Tiff.
- To w tamtą stronę. - wskazała Dominika.
- My idziemy tam. Współpracujemy z policją i musimy zrobić zdjęcia i uwolnić zwierzęta. - dodała Tiff.
Zostałyśmy bardzo mocno wsłuchując sie w las, czy aby na pewno nie ma obcych dźwięków i kłusowników.
Tymczasem dziewczyny przelazły przez płot i podchodziły do altanki. Sarny w niej uwięzione bały się Dominiki, więc Tiff poprosiła by sie zatrzymała, a sama poszła dalej. Tiff zimą dokarmiała sarny, a nawet pozwalała im się kryć na hali w stadninie. Dlatego też zwierzęta bardzo jej ufały. Zanim je wypuściła zrobiła kilka zdjęć. W końcu jednak otworzyła bramę altanki, a Dominika brame od wysokiego ogrodzenia otaczającgo polankę.
W tym momencie usłuszałam obcy mi dźwięk. Odwróciłam głowę i zobaczyłam mężczyznę celującego prosto we mnie. Wystraszyłam sie i podniosłam alarm. Sarny pędem umknęły w las. Ruszyłam w stronę stajni, ale do niej nie pobiegłam. Facet nie widział dziewczyn w środku, a one wyszły przez płot z drugiej strony polany. Gdy zeskakiwały z ogrodzenia ja już tam stałam. Florencja stała niezdecydowana, uciekać czy ratować Dominikę?
Długo się nie zastanawiała i podbiegła do mnie. Dziewczyny już siedziały na naszych grzbietach i gnałyśmy i le sił do stajni. Tiff przez dziwne czarne coś z antenką mówiła coś niezrozumiałego.. ,,S do P. Mamy zdjęcia. Uciekamy. Kod 2765."
Bardzo się bałam..
- Florencja?
- Tak?
- Mogę do ciebie mówić Florka?

(Florencja?)

Od Florencji - C.D. Moh

Poszłam z samego rana do Kaeny. Zgodnie z obietnicą, mogłam wybrać sobie dowolny eliksir bądź amulet. Wybrałam Eliksir Wody. Wydawało mi się, że jest bardzo przydatny, a ja czasem lubię popływać. Wypuszczono mnie na pastwisko. Od razu podbiegła do mnie Moh.
- Co wybrałaś? - zapytała.
- Eliksir Wody - odparłam - wydaje się przydatny.
- Dobra, może zapoznam cię z innymi, co? Bo wydaje mi się że nie znasz nikogo prócz mnie, Evolett i Lawlieta. Co nie?
- No, nie. Ale wiesz, wolę przełożyć to na kiedy indziej. Możemy tak zrobić?
- No jasne. Jak chcesz.
*kilka godzin później*
Zamknięto mnie w boksie. Stałam z wychylonym łbem i obserwowałam życie w stajni. Kilka razy podszedł do mnie stajenny żeby mnie poklepać po łbie, a raz nawet dostałam od niego wiązkę siana. Z zadowoleniem schyliłam się po siano. Gdy podniosłam łeb, żując siano, podszedł do mnie jakiś człowiek. Rozpoznałam w nim trenera koni wyścigowych. Wszedł do mojego boksu i obejrzał mnie. Dokładnie zbadał mi kłąb, grzbiet, oczy, ale szczególną uwagę przyłożył do nóg. Nie wiedziałam dlaczego. W pewnym momencie do boksu podeszła Dominika, oparła się o drzwi boksu i wyjęła kawałek słomy z ust. Powiedziała do tego trenera:
- Mówiłam.
- Niesamowite... - odparł tamten. - A ja nic nie wiedziałem. Mam nadzieję że nie ma zmarnowanych treningów?
- Ależ skąd panu to przyszło do głowy! Najlepiej trenowana, ze wszystkich koni w Hiszpanii.
- No, dobrze. Wnuczka Ruffian... no, no, no...
Już wiedziałam o czym mówią. Trener ten, trenował niegdyś moją babcię. Teraz będzie trenować, również mnie. Po krótkiej rozmowie, ludzie wyszli z boksu, ale Dominika po chwili wróciła z uwiązem w ręku. Zaprowadziła mnie na dwór, gdzie już czekały na mnie siodło i uzda. Zdziwiłam się, ale ze spokojem dałam się osiodłać. Wyjechałyśmy przez bramę, i stanęłyśmy. Z niezadowoleniem tupałam nogą o ziemię. Dominika mówiła, że na kogoś czekamy. Odwróciłam łeb i ujrzałam kłusującą w naszą stronę Mohylew, wraz z Tiffany na grzbiecie.
- Jedziemy? - spytała Tiffany.
- Jedziemy - odparła Dominika i dała mi łydkę.

(Mohylew?)

Od Dan'a

Nowa klacz w stadzie. Niczego sobie. Ale moje serce dalej wyciągnięte jest w stronę Nexus. Ale czy jej też? Ostatnio w ogóle się do mnie nie odzywa. Nie znoszę tej ciszy...
- Dan! Dan! - ktos mnie wołał. Znam ten głos..
- Nexus!
- Dan!
Wpadlismy na siebie. Szybko sie otrząsnąłem.
- Dlaczego ostatnio tak mnie unikasz?
Nexus stała. Chyba nie wiedziała co powiedzieć, ale ja tak bardzo chciałem znać odpowiedź, że ponowiłem pytanie.
- Dlaczego tak mnie unikasz?

(Nexus?)

Od Moh - C.D. Florencji

- Biegło mi się wspaniale, ale trochę mnie noga boli..
- Dlaczego? - wypytywała się ,,widownia".
- W lesie noga utknęła mi w konarze, ale dzięki Florencji udało mi się wydostać. Postąpiła tak jak było trzeba. Zawróciła i pomogła mi.
Rozeszły się szepty i szmery. Co chwila patrzyli na Florencję i na mnie.Nagle z szeregu wyszła Evolett.
- Florencjo. Twoje zachowanie nie było obojętne, a w naszym stadzie bardzo pragniemy takich zachowań.
Florencja nieco się zawstydziła i poczuła się niepewnie.
- Twój czyn pragniemy wynagrodzić. - kontynuowała Evo - W przeciągu dwóch dni udaj się do Kaeny Dream Deseret. Możesz wybrać dowolny eliksir lub amulet. Za darmo.
Florencja, jakby trochę odważniej, stała dalej w miejscu.
- Dziękuję.. - odparła nieśmiale.
- Całe stado powinno brać z ciebie przykład.
Florencja pokiwała głową, a potem stajenny zobaczył że sie wymknęliśmy ze stajni i zaprowadził wszystkich z powrotem.
Następnego dnia, nie mogłam doszukać się Florencji. Może poszła do Kaeny?

(Florencja?)

Od Florencji - C.D. Moh

Tupnęłam stanowczo przednią nogą. Kopyto rozbiło ziemię, a z moich nozdrzy wyleciało gwałtownie powietrze.
- Nie... - powiedziałam głupkowato. - Nie mam. Dominika mówi, że jest za wcześnie.
Moh westchnęła. Machnęłam mocno ogonem i powiedziałam:
- Nie bój się mnie zagadywać. Owszem, jestem nieufna, ale Tobie udało się zdobyć odrobinę mojego zaufania. Jeśli będziesz się mnie dalej pytać o to samo, to nigdy nie odpowiem. Przyjdzie czas, to wszystko Ci wytłumaczę.
Klacz pokiwała głową. Zbierała się do odejścia. Zatrzymałam ją.
- Słyszałam, że całkiem szybko biegasz - powiedziałam - może urządzimy mały wyścig?
- Gdzie? - zaciekawiła się.
- W lesie. Bo nie tutaj. Za mało miejsca. Wieczorem, będę czekać na Ciebie w tym miejscu. Może być?
- Z chęcią! - parsknęła.
*wieczorem*
Stanęłam przy ogrodzeniu pastwiska. Czekałam aż pojawi się Mohylew. Gdy przyszła, okazało się że przyprowadziła kilka innych koni.
- Nie będziemy się z nimi ścigać, oni tylko popatrzą - wytłumaczyła Moh.
- No, dobrze - westchnęłam.
Doszliśmy na miejsce wyścigu. Była to plaża. Koniec wyścigu był w zupełnie innym miejscu. Daleko na ujściu lasu. Ustawiłyśmy się. Byłam przyzwyczajona do biegania po piachu. Ruszyłyśmy. Na początku Mohylew została nieco w tyle, ale już w lesie prawie mnie dogoniła. Biegłyśmy dobre dziesięć minut, cały czas utrzymywałam pierwszą pozycję. Nagle Mohylew noga utknęła w jakimś konarze. Krzyknęła do mnie:
- Florencja!
Zatrzymałam się. Przez ułamek sekundy nie wiedziałam co trzeba zrobić. Biec dalej, czy pomóc? Oczywiście wybrałam słusznie. Pokłusowałam do Mohylew i pomogłam jej.
- Dzięki - powiedziała - przez chwilę myślałam, że mnie zostawisz...
- To byłoby nieuczciwe - odparłam uśmiechając się.
Ruszyłyśmy ponownie. Gdy wybiegłyśmy na polanę, zremisowałyśmy. Tam czekali już wszyscy, których przyprowadziła Moh.
- Kto wygrał? - zapytała jedna z klaczy.
- Nikt. Był remis - odparła Mohylew.
- Serio?
- Tak - dokończyłam za Moh. - Ale fajnie było.
- No - zgodziła się ze mną Moh.

(Moh?)

Od Moh - C.D. Florencji

- Jak tam pierwsze treningi? - zapytałam pełna nadziei.
- W porządku..
- No i jak?
- Co jak?
- No... Upatrzyłaś już sobie kogoś?
Klacz nie odezwała się do mnie. Stwierdziłam że nie będę nalegać i oddaliłam się.
Dużo czasu minęło zanim odważyłam się znów podejść i zapytać. Florencja była nieufna..
Już... Już prawie miałam do niej iść i znów zadać pytanie, ale coś mnie powstrzymało. A co jeśli zupełnie stracę tą kropelkę zaufania, którą u niej zyskałam? Nie, lepiej nie...
Poszłam zatem do Esme.
- Hejka Esme!
- Cześć! Co u ciebie słychać?
- No.. Bo widzisz.. Chciałabym się zaprzyjaźnić z Florencją..
- Tą nową? - zapytała głupawo kuzynka.
- Tak.. Ale widzisz, ona jest bardzo nieufna, a mi chyba udało się troszeczkę zdobyć jej zaufanie, ale nie chcę tego sracić...
- Pogadaj z nią.. - obojętnie odpowiedziała Esme.
- Ech... Nic z tego nie będzie... - odparłam zrezygnowana. - A co u Arenta?
Esme nic nie odpowiedziała. Widziałam jak do jej oczu napływają łzy.
- Są jakies wyniki badań od weterynarza? - dociekałam dalej.
Esme pokiwała twierdząco głową już prawie płacząc.
- Co mu jest?
- Yolandi... Jego właścicielka.. Ona kupiła palcat, który rzekomo miał poprawić jego osiągnięcia sportowe.. I...
- I co?
- Kupiła go gdzieś.. Nielegalnie.. Z trucizną..
- Jaką?
- Nie.. Nie wiem... Wiem, że ta trucizna sprawia że.... Że on.. On za cały swój ból obwinia mnie.. Nie wiem dokładnie jak to działa.. Ale to jest okropne.. On mnie nienawidzi!
- Wyjdzie z tego. Wasza miłość jest silniejsza niż jakaś trucizna..
- Nie! To nie minie! Straciłam go! Rozumiesz?! Straciłam Arenta!
Esme płakała już gorzkimi łzami. To straszne.. Było mi jej szkoda, ale nie umiałam jej pomóc. Była w okropnym stanie.. Postanowiłam jej pomóc..
Udałam się do Konwalii. Była bardzo dobrą zielarką..
- Konwalia!
- Tak?
- Pilnie potrzebuję twojej pomocy!
- Zioła na stres? To będzie...
- Nie! Nie dla mnie! Masz coś.. Przeciwne do działania arkocytyny?
- Skąd wiesz o arkocytynie? - odparła nieco zdenerwowana Konwalia.
- Sporo czasu poświęciłam na zielarstwo, ale nie pamiętam substancji odwrotnej do arkocytyny..
- Jest, ale bardzo ciężko dostępna w naszym terenie.
- Co to takiego?
- Leorgia. Bardzo rzadka. W naszej okolicy jest tylko jedna. Doskonale wiem, gdzie ona jest. Potrzebny jest jej kwiat. Na szczęście rodzi kwiaty przez cały rok.
- Gdzie ona jest?
- Zaprowadzę cię.
Poszłyśmy do lasu. Konwalia prowadziła. Szłyśmy prawie godzinę.
- To tu.
- I gdzie ta Leorgia?
- No tutaj.
- Gdzie?
Konwalia westchnęła i odwróciła się.
- Nie ma! Nie ma! - krzyknęła zrozpaczona
- Jak to? Gdzie jest?
- Leorgio!
- Jak wygląda?
- Drzewo.. Potężne drzewo.. Ktoś je ściął!
- Co?! Nie! To niemożliwe!
- Szukaj kwiatu! - rzekła pospiesznie konwali i sama chodziła z głową przy ziemi. Zrobiłam to samo. Co chwila pokazywałam jej różne kwiaty, których nie znałam. Słyszałam tylko: ,,Nie. To nie ten. Ten też nie.". Było mi ciężko.. Szukałyśmy ponad godzinę. W końcu uniosłam kwiat, który wyglądał jak kwiat magnolii. I usłyszałam:
- To ten! To ten! To teraz jeszcze jeden!
- Co?? Ale jest tylko jeden..
- Do wywaru potrzebujemy dwóch.. A jeśli drugi zastąpimy kwiatem magnolii?
- Kwiat magnolii ma podobne właściwości co Leorgia, ale o wiele słabsze. eden kwiat Leorgii to około stu kwiatów Magnolii. A dla kogo to?
- Dla Arenta.
- Biorąc pod uwagę jego masę i wielkość, to dwa kwiaty Leorgi to za dużo. Nazbieraj mi 30 kwitów magnolii.
- W porządku.
Konwalia popędziła do domu, a ja idąc w strone stajni zbierałam z każdego krzaka magnolii po kilkanaście kwiatów. Było ich o tej porze bardzo mało. Udało mi się jednak uzbierać ich ponad 40.  Puściłam sie galopem do Konwalii.
- Mam! Mam kwiaty!
- Świetnie. Resztę składników już mam. Wywar prawie gotowy. Wsyp wszystkie kwity tutaj. - powiedziała wskazując kociołek.
Na ziemi zobaczyłam kwiat Leorgii.
- Dlaczego go jeszcze nie dodałaś?
- Muszę oderwać pręciki i pyłek, by wychodować owoc Leorgii. Jeśli ten cały kwit wrzucę do wywaru, to to będzie być może ostatni kwiat Leorgii na świecie! Czuję się zobowiązana do rozchodowania tego.
- W porządku. Kiedy wywar będzie gotowy?
- Jutro..
- No dobra..
Poszłam do Florencji. Była już po porannym treningu.
- I co?
- Co co?
- Masz juz kogoś na oku?

(Florencja?)

Od Florencji

Pasłam się jak zwykle o tej godzinie na pastwisku. Nagle przez bramę weszła Dominika. Z zaciekawieniem postawiłam uszy i spojrzałam jak zbliża się do mnie z jabłkiem w ręku.
- Chodź kochana - powiedziała. Zarżałam cicho i zbliżyłam się do niej. Wyciągnęłam szyję na całą długość i porwałam jabłko. Pokłusowałam na koniec wybiegu i radośnie zarżałam.
- Chodź tu mała! - krzyknęła ze śmiechem Dominika. Po około piętnastu minutach udało jej się mnie złapać. Wyprowadziła mnie z wybiegu. Uwiązała w miejscu do siodłania i założyła ogłowie i siodło. Podczas siodłania, ciągle mi powtarzała:
- Oj, kochana. Dzięki tobie spóźnimy się na trening!
Trening z samego rana o ósmej. Cudnie. Świeże, jeszcze zimne powietrze, przede wszystkim orzeźwiające wdziera się w chrapy, a nogi same biegną przed siebie. Co mogło być lepszego?
*pięćdziesiąt minut później*
Wszyscy skończyli już trening. Oprócz mnie. Znowu ustawiałam się w bramce startowej. Trzy... dwa... jeden, poszły! Wybiegłam z bramki tak szybko jak potrafiłam i prułam przed siebie. Wtem zauważyłam jakiegoś ogiera, który wchodzi na tor do wyścigów. Zarżałam cicho. Dominika ścisnęła mnie mocnej, dodała łydkę. Zamachnęłam się nogami i przyśpieszyłam. Nagle stało się coś o czym aż boję się mówić. Mięśnie mi się zatrzęsły. Na torze był wąż! Wyhamowałam tuż przed nim, mocno zapierając się kopytami. Stanęłam dęba w rozpaczy i czym prędzej zawróciłam. Biegłam wprost przed siebie, nawet nie patrzyłam gdzie. Nieszczęście, że biegłam akurat na tego ogiera, który też wybiegł z bramki startowej. Ominęliśmy się w ostatniej chwili, ale słyszałam że strzemię od mojego siodła zapiszczało, pod wpływem spotkania z bandą. Zatrzymałam się. Nigdy jeszcze nie biegłam szybciej. Nogi mi się trzęsły, mięśnie drżały. Podbiegł do nas dżokej na tamtym ogierze. Zapytał Dominiki:
- Wszystko w porządku, panienko?
- Tak, jest dobrze - wyszeptała Dominika - mała po prostu boi się węży. Chodź kochana - dodała schodząc ze mnie. Po rozsiodłaniu mnie, wypuścili mnie na wybieg. Stałam w kącie pastwiska, nawet nie patrząc na trawę. Nagle usłyszałam że ktoś do mnie podchodzi. Z zaciekawieniem spojrzałam w tamtą stronę, ale zaraz ze wstydem zabrałam łeb.
- Wybacz... - powiedziałam - nie chciałam biec na Ciebie.
Był to ten ogier z toru.
- Nie szkodzi. Każdy ma swoje wpadki - odparł przyjaźnie - jestem Lawliet, a Ty?
- Florencja.

(Lawliet?)

Od Florencji - C.D. Moh

Skuliłam błyskawicznie uszy. Nie lubiłam gdy ktoś o to pytał.
- Z Hiszpanii - odparłam.
- Jesteś bardzo podobna do... - zaczęła, ale przerwałam jej:
- Ruffian?
- Tak!
- Jestem jej wnuczką - wyjaśniłam.
- Na pewno masz wielki talent do wyścigów!
- Nie uznałabym tak tego - na moim pysku zawitał cień uśmiechu.
- Jesteś wnuczką legendarnej Ruffian... - Mohylew zamknęła oczy.
- Tak, tak wiem. Znałam tylko ojca, ale zapewniał że moja matka była córką Ruffian. Wszyscy mówią że jestem do niej podobna.
*kilka godzin później*
Właśnie podeszła do mnie Dominika. Trzymała ogłowie i siodło. Zarżałam cicho i z zadowoleniem dałam się wyprowadzić z boksu. Spojrzałam na zegar w stajni. Była za pięć trzecia. Idealnie. Wiedziałam już jaki mam rozkład treningów. Dałam się osiodłać i wraz z Dominiką na grzbiecie wyszłam na tor. W bramkach startowych stały już inne konie. Naprężyłam mięśnie, gdy drzwiczki za mną się zamknęły. Zamknęłam oczy. Głośno oddychałam. Usłyszałam odliczanie: trzy... dwa... błyskawicznie otworzyłam oczy na jeden i jak strzała wyprułam przed siebie. Utrzymywałam pierwszą pozycję. Byłam pierwsza. Wygrałam podobnoć z Evolett o jedną długość konia. Podeszłam do niej po biegu i powiedziałam:
- Niezła jesteś - zarzuciłam łbem, a Dominika ściągnęła wodze.
- Ty też - odparła klacz - Florencja?
- Tak, ta nowa - uśmiechnęłam się nikło.
*kilkanaście minut później*
Już rozsiodłana, stałam na pastwisku. Moja skarogniada sierść połyskiwała w słońcu. Spokojnie skubałam trawę. Co jakiś czas, machałam ogonem aby odgonić te wredne muszyska. Trzymałam się dalej od innych koni. Widziałam że zza płotu obserwują mnie Dominika i tutejsza psycholog do koni. Parsknęłam głośno, aż jedna klacz podniosła głowę. Zobaczywszy mnie, ruszyła w moją stronę kłusem.
- Cześć Florencja! - krzyknęła z daleka.
- Witaj Mohylew - odparłam.

(Moh?)

22 listopada 2014

Od Luny

Zaczęły się! Moje pierwsze zawody!
Według Sary mam szansę wygrać.
Teraz zaczęły się ostre treningi.
Pawie wszyscy wokół mnie to championi, a ja
po prostu robię to co kazał mi trener i Sara.
Ciekawe, czy dobrze mi pójdzie na zawodach.
Po za tym cały czas odbywają się próby ujeżdżenia
Marsa, wciąż nie udane...

Od Moh ,,Prawie że wymiana"

Pewnego dnia, a właściwie dzisiaj... No w każdym razie dowiedzieliśmy się że Dragon został sprzedany do USA. Pozna wileki świat, ale nie zostanie z nami, już nie wróci. Szkoda.
Ale nie smuciłam się, mój smutek zakryło szczęście. Dlaczego? Otóż tego samego dnia przyjechała do nas piękna, skarogniada klacz. Doprawdy piękna, ale jakaś taka... Znana... Skądś ją znałam.. Ale skąd? Od urodzenia jestm w Champion Horse.. Na imię jej Florencja...
Jej historia skądś jest mi znana...
A tak! Ruffian!
Mama dużo mi o niej mówiła. Tiff pokazywała zdjęcia.. A może to jest jakaś wnuczka albo coś od Ruffian.. Jest bardzo podobna. Jak druga kropla wody..
Florencja nie jest zbyt przyjazna, a przynajmniej nie dziś... Jakaś taka nieswoja..
Postanowiłam z nią porozmawiać, bardzo lubię konie i lubę z nimi rozmawiać.
Podeszłam i zapytałam:
- Witaj, jestem MohylewII. Ty jesteś Florencja?
- Tak. - Odparła sucho. - Dlaczego Mohylew II?
- Po babci. Jest moją idolką.. Nie znałam jej, ale była pierwszą przywódczynią tego stada. Była najlepsza.. Ale nie znałam jej ani godziny.. Urodziłam się 17 dni po jej śmierci.. Mama bardzą ją kochała.
- Tsaa....
- Skąd jesteś?

(Florencja?)

Od Epson - C.D. Arenta

Gnałam przez piach ile tylko dawałam radę. Nie nawidziłam po nim biegać. Nie po tym plażowym. Pełno w nim kamieni i drewna. Mimo wszystko nie chciałam zawieść Tiff. Biegłam ile sił w nogach. Arent stał już po kolana w morzu. Zaczął jednak wchodzić dalej i dalej. Wszedł po samą szyję, ale nawet nie zwolnił. Teraz my byliśmy nad brzegiem. Po chwili przyjechał samochód z nadmuchiwanym pontonem.
Nadmuchali wsiedli i popłynęli, ja zaś i Esme zostałyśmy na brzegu. Nawet nie rozmawiałyśmy. Obserwowałyśmy całą akcje z uwagą. Podczas pompowania pontonu Arent prawie całkowicie zniknął pod wodą, wystawały tylko uszy. Zdziwiona Tiff zaczęła wbiegać do lodowatej wody za koniem. Gdy napompowali ponton dopłynęli do niej i podali jej sprzęt do nurkowania. Jescze na plaży ubrała piankę do nurkowania.
Po chwili i ona zniknęła pod wodą. Było widać tylko światełko pod wodą. To była latarka do nurkowania. Bardzo mocna. Ponton podążał za światełkiem cały czas oczekując najgorszego.Po kilku minutach Tiff wynużyła się. Coś mówiła, po czym znów zanurkowała, a w chwilę po niej jeden z ratowników morskich. Teraz pod wodą były dwa światełka.
Pływali tak kilkanaście minut, nikt nie wynurzał się z wody. W końcu światełka zaczęły świecić w naszą stronę i zbliżać się powoli. Nagle pojawiły się dwa stożki wystawające z wody, a potem cała głowa. Dwa stożki były przemoczonymi uszami Arenta. Wychodził z wody, a za nim ludzie. Gdy woda sięgała mu już tylko do brzucha, to ja postanowiłam kawałek wejść do wody. Weszłam tylko kawałek.
Gdy Arent był bardzo blisko mnie, jednym ruchem złapałam zębami za wodz i prowadziłam go na brzeg.
Gdy jednak nurkowie próbowali się do niego zbliżyć, to szarpał się, aż mnie zęby bolały. Na szczęście Esme zaczęła mi pomagać.
To my musiałyśmy go prowadzić do stajni i do boksu. Ludziom nie dawał się dotykać.
Po zamknięciu w boksie Esme szybko odeszła i sama poszła na pastwisko. Stała w rogu zupełnie samotna. Nie chciała z nikim rozmawiać. Zachowanie Arenta ją zabolało.

21 listopada 2014

Od Arenta ,, Przygotowania"

Ledwo przyjechaliśmy, a zaraz zawody. Eliminacje stajenne. Oczywiście ja biorę w nich udział, nie we wszystkich, tylko w naturalu, ujeżdżaniu i wyścigach.
Yolandi nie daje mi ani chwili wolnego, przez nią zaniedbuję Esme, co mi się bardzo nie podoba. Wpycha mnie na każdy trening. Widzi we mnie ogromną nadzieję. Dan ma podobnie. My jesteśmy jej końmi i my charujemy najciężej. Ale jeśli to uszczęśliwi Yo, to jestem gotów się poświęcić. Oby tylko Esme nie miała mi tego za złe.
Jeden z treningów był szczególnie wyczerpujący.. Yo przez 2 godziny męczyła mnie na torze wyścigowym. Właściwie to na początku było bardzo fajnie, ale potem, gdy ona chciała uzyskiwać coraz lepszy i lepszy wynik, poganiając mnie przeokrutnie, zacząłem się bać. Serce waliło mi jak szalone ze zmęczenia, niemal wyskakiwało mi z piersi. Ale Yo chciała więcej.
W końcu nie dałem rady, zatrzymałem się i pochyliłem głowę. Yolandi zdzieliła mnie batem, jakbym był maszyną, a ona im mocniej walnie tym będzie miała lepszy wynik.
Bolało. Bardzo. Ale ból w klatce piersiowej był większy. Kolejne uderzenie. Dlaczego ona to robi? Zawsze była taka miła i przyjazna, a teraz?
Z tej sytuacji nieco wyratowała mnie Tiffany.
- Yo! Nie katuj go! Chodzi już prawie 2 godziny, daj mu spokój!
- To mój koń! Nie wtrącaj się.
Smutno spuściłem łeb. Dlaczego Yo nie słuchała Tiff?
Kolejne, do tej pory najmocniejsze uderzenie. Tego było z wiele. Wierzgnąłem. Kolejne uderzenie, jeszcze mocniejsze.
- Yo, przestań! Zniszczysz mu psychikę, zakatujesz na śmierć!
- Wiem co robię! A ty zajmij się własnymi końmi!
- Posłuchaj, on cierpi...
Nie odpowiedziała. Kolejne uderzenie, równie mocne co pooprzednie. Nie wytrzymałem. Wierzgnąłem bardzo mocno, ale Yo siedziała dalej. Zamachnęła się i uderzyła mnie w momencie, w którym stałem już dęba. To uderzenie dodatkowo mnie zdenerwowało i wychyliłem się za mocno do tyłu. Upadłem grzbietem wprost na Yolandi. Zad bardzo mnie bolał od bata, mimo wszystko podniosłem się i biegłem przed siebie po torze.
Płot po odnowie był znacznie wyższy i nie dałbym rady go przeskoczyć, w dodatku tak zmęczony i obolały. Dobiegł mnie krzyk:
- Yo nic ci nie jest! Coś ty narobiła?!
Przybiegł weterynarz, psycholog dla koni i kilku trenerów. Próbowali nadaremnie mnie uspokajać. Tiff nakazała przyprowadzić Esme, ale nawet ona, choć tak bardzo pragnąłem ją bardzo mocno przytulić, to coś mnie powstrzymywało i uciekałem przed nią. Coś mnie blokowało.
- Arent... Co się stało? Dlaczego taki jesteś? - głos jej sie łamał.
Tak bardzo chciałem jej odpowiedzieć, ale nie dawałem rady. Esmeralda zaczęła płakać.. Tak bardzo tego nie chciałem. Serce bolało mnie jeszcze bardziej.
- Arent przestań! - wrzasnęła rozwścieczona przez łzy - Słyszysz?! Przestań!
Nie mogłem. Nie panowałem nad sobą.
- Blokada psychiczna. Silver taką miał, ale w znacznie mniejszym stopniu - oświadczyła psycholog.
- Silver nie bał się innych koni... - odrzekła Tiff.
W międzyczasie po Yo przyjechała karetka i zabrała ją do szpitala.
- Zagonimy go do bramki startowej. Otworzyć wszystkie od jego strony i przyprowadźcie mi tu Epson! - nakazała Tiff.
Przyprowadzili jej Epson, na którą od razu wsiadła. Bramki już na mnie czekały. Ale ja wcale nie chciałem do nich wchodzić. Esme wróciła do ludzi i psycholog na nią wsiadła.
Teraz we dwie jechały w moją stronę.
- No dalej! Uciekaj! - wrzasnęła Tiff. - No dalej!
Popędziły klacze galopem w moją stronę. Obie biedły odważnie i pewnie. Obie równie szybko. Stanąłem w miejscy. Mocno zaparłem się kopytami i stałem. Przyśpieszyły. W ostatniej chwili mnie ominęły i jeszce kawałek pobiegły, zanim zawróciły. Ja teraz miałem jednak szansę wybiec z toru. Ruszyłem najszybciej jak umiałem i biegłem. Chociarz ludzie zagrodzili wyjście to bojąc się mnie rozsunęli się w ostatniej chwili. Klacze mnie goniły dalej. Pobiegłem na plażę. One nie umieją biegać po piasku tak dobrze jak ja.
Choć na trawie prawie mnie dogoniły, to na piachu znacznie zostały z tyłu. Stanąłęm po kolana w morzu.

(Epson?)

19 listopada 2014

Ogłoszenia parafialne #4 Zawody się rozpoczęły!

Od dziś do 24.11 można głosować na konie, które mają wygrac w poszczególnych kategoriach. Głosowanie jest w 100% anonimowe, więc nie mam szans dowiedzieć się kto i gdzie zagłosował. Możecie także pisać opowiadania dotyczące zawodów. Zachęcam!
Nela

Od Evolett - C.D. Esme

- Mamo?
- Tak?
- Muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego...
- Co takiego?
- Otóż ja i Arent jesteśmy razem.
Zapadła cisza. Popatrzeliśmy na siebie z Arrow'em i wybuchliśmy śmiechem.
- Wiesz, kochanie. Jak nasza przygoda razem się zaczęła, to twój dziadek Primanuss był temu bardzo przeciwny. W końcu jednak doszliśmy do porozumienia. Wiesz nie chciałbym się z wami kłócić i być taki jak Primanuss na początku. Obyście się dobrze mieli razem. - wypowiedział się Arrow.
- Kiedy powiecie reszcie? - dodałam.
- Za chwilkę, mogłabyś wszystkich zebrać?
- Tak.. Moment.. A co to za serduszko?
- Ach to... To prezent od Arenta.. Z napisem specjalnie dla mnie.
- To.. Wspaniały prezent.. Arrow dlaczego ja takiego nie dostałam? - żartobliwie się oburzyłam.
- Och wybacz Evo - odparł.
- Wybacz kochanie zapomniałam, już wszystkich zwołuję.
- Dzięki mamo.
Odeszłam kilka kroków i zwołałam wszystkich.
- Witam w nowej stadninie. Wyremontowanej, odnowionej. Mamy wiele nowych atrakcji. Ale nie o tym chcę teraz mówić. Arent pozwól do mnie.
Arent nieco zdziwiony wyszedł z szeregu i stanął obok mnie.
- Masz coś do powiedzenia? - spytałam. Był to rodzaj testu odwagi i zachowania powagi sytuacji. W końcu miał zostać w przyszłości ogierem Alfa, a to bardzo ważne zadanie.
- Tak. - odparł odważnie. - Ja i Esmeralda od dziś oficjalnie jesteśmy razem.
Esme podeszła do niego i mocno się w niego wtuliła. Moja córeczka. Jeszcze niedawno taka malutka, a już dorosła... Jestem z niej dumna.

Od Esme - C.D. Arenta

- Nie wiem co powiedzieć... - wydukałam. To było tak niesamowite, że aż przerażające. Jestem młoda, ale kocham Arenta ponad wszystko..
- Jeśli zechcia.. - zaczął.
- Nie kończ.. - odpowiedziałam.
Pochmurniał.
- Tak! - wykrzyknęłam.
Podniósł wysoko głowę i dumnie na mnie spoglądał. To było jeszcze bardziej niesamowite i jeszcze bardziej przerażające.
Arent nie mógł nic z siebie wydusić. Uśmiechał się bardzo szeroko.
Spacerowaliśmy po jaskini i po torach jeszcze trochę w zupełnej ciszy. Cieszyliśmy się tą chwilą. Kiedyś jednak trzeba było wracać. Dawno już wyszliśmy i powinniśmy wracać, żeby się o nas nie martwili.
- Chodź, ale po cichu. Kłusownicy sa na polowaniu. - ostrzegł.
- W porządku.
Szliśmy w zupełnej ciszy, ja oddychałam bardzo płytko i jak najciszej, Arent podobnie. Gdzieś po drodze usłyszeliśmy łamanie się gałązek, a po nim ciche przekleństwo. Wiedzieliśmy już, że nie jesteśmy sami. Nieco spłoszeni szliśmy do przodu, w krótce ku naszej uciesze wszelkie obce odgłosy ucichły. Teraz już galopem puściliśmy się w stronę stadniny.
Dotarliśmy zaledwie po kilku minutach. Wszyscy (no prawie) na nas patrzyli. Zauważyłam że przybyło 10 koni: El Doritto, Silver, Erwa, Emira, Luna, Kaena, Kaen, Zico, Fauna i Lawliet. Wkrótce po naszym przybyciu dojechali jeszcze Hidalgo, Cilck Tuch, Mohylew II i Epson Oaks.
Brakowało jeszce 16 koni więc postanowiliśmy pozekać z ogłoszeniem naszego związku na wszystkie konie.
Minęło kilka godzin, nim stado znów było skompletowane i mogliśmy w końcu się przyznać. Najpierw jednak wszystko pwiedziałam mamie i tacie.

(mamo?)

18 listopada 2014

Od Arenta - C.D. Esme

- Jak tu... Pięknie... - zacząłem.
- Tak.. Cudownie..
Staliśmy przez chwilę podziwiając wszystko.. Ale jak to nam znudziło się i wymknęliśmy się. Po drodze jednak dorwała nas Evo.
- Dokąd idziecie?
- Jeszcze nie wiemy.. - odparła odważnie Esme.
Evo popatrzyła na nas i rzekła:
- W porządku, ale uważajcie na siebie.
- Proszę się nie martwić. - zapewniałem.
Tego dnia przypadała moja kolej na prowadzenie po lesie, robimy to na przemian. Prowadziłem w stronę wodospadu. Choć wiedziałem że w tamtej okolicy są kłusownicy, to po prostu musiałem tam iść. Jakiś czas temu odkryłem tam za wodospadem jaskinię. Kiedyś musiała być zagospodarowana przez koni, bo było tam sporo rzeczy należących do jakiegoś konia. Trochę tam posprzątałem i ,,wyremontowałem". Biegły tamtędy tory, które ucinały się przed wodospadem, a jaskinia właściwie była zęściowo odkryta. Choć porośnięta pięknymi roślinami, to część musiałem sam tam przynieść.
Gdy tak szliśmy nasłuchiwałem czy przypadkiem nikogo obcego nie słychać. Byłem bardzo czujny. Na szczęście tego dnia było tam bardzo spokojnie.
Esme raz po raz wypytywała gdzie idziemy, ale ja utrzymywałem wszystko w tajemnicy. Gdy w reszcie stanęliśmy przy jeziorze z wodospadem, Esme stała jak zamurowana. Rzeczywiście, okolica wyglądała jeszcze ładniej niż zazwyczaj, aczkolwiek to prawie niemożliwe..
- Zamknij oczy. - poleciłem.
- Dlaczego?
- Zaufaj mi.
- No  dobrze.
Esme zamknęła oczy i teraz prowadziłem ją po omacku. Udało mi sie bez większego problemu doprowadzić do jaskini.

 Przeszliśmy na drugą jej stronę, tam było o wiele ładniej.
- Teraz możesz otworzyć oczy.
Otworzyła i przez kilka minut przyglądała się okolicy. Za sobą zobaczyła taflę wody zamykającą jaskinię a przed sobą to.
- Esmeraldo.. - zacząłem.
- Tak?
Zebrałem się na odwagę, ukłoniłam się, tak jak uczyła mnie matka i spytałem:
- Esmeraldo Evolett...
- Tak?
- Ty jesteś dla mnie niebem,
słońcem, które nigdy nie zachodzi.
Jesteś dla mnie chlebem,
bez którego nie mogę się obyć.
Jesteś dla mnie południem,
nocą i dniem.
Jesteś dla mnie wszystkim.
Ja po prostu kocham Cię!

Esme patrzyła na mnie chwilę. Łzy zakręciły się w jej oczach.
- Czy.. Czy zgodzisz się na to? - spytałem wskazująz naszyjnik, na którym wypisane było:
Zapamiętaj to spotkanie na zawsze.
Od zawsze na zawsze dla ciebie
Arent
A cały był w kształcie serca. Złotego serca.


(Esme? Co ty na to?)

Od Esme - C.D. Evolett

Jechałam pierwszym transportem do wyremontowanej, a właściwie zbudowanej od zera stajni. Podróż minęła bardzo szybko bo jechało aż 5 koni! Żałowałam że Arent nie jechał z nami...
Gdy dojechaliśmy na miejsce byłam bardzo podniecona. Wszystko lśniło i błyszczało. Jednak układ był jakiś dziwny. Wszystko zupełnie inaczej, inaczej niż dotąd. Pozwolili nam luzem zwiedzać nowości. Z chęcią oglądałam wszystko po kolei, przyglądając się każdemu szczeółowi. Wszystko jest takie piękne!
To co mogłam olądać było dla mnie paraliżem, nie ma miejsca, w którym się wychowywałam, ale jednocześnie przechodziły mnie dreszcze ekscytacji. Wszystko było świeże, nieużywane. I w dodatku weterynarz obok stadniny! To było coś!
Byłam tak szczęśliwa, że zapomniałam o bożym świecie. Zwiedzając zupełnie straciłam rachubę i dopiero mama mnie wybudziła ze stanu częściowej nieobecności.
- Esme, i jak ci się podoba?
- Jest.. Cudownie... Ale.. Też strasznie..
- Strasznie? Dlaczego? - zdziwiła się mama
- Wszystkie moje wspomnienia odeszły razem z tornadem..
- Wiem, moje też... Nie martw się.
- Dzięki mamo.
- Nie ma za co. Chodź idziemy na pastwisko, bo zaraz przyjadą kolejne konie.
- Kolejne konie? A jakie? - z najdzieją czekałam na odpowiedź ,,Arent".
- Nie mam pojęcia, ale chodź.
- Szybko! - popędziłam mamę.
Na pastwisku byłyśmy jakieś 10 minut i przyjechał kolejny transport. Przyczepa podjechała pod same pastwiska i rampa się opuściła. Żeby klacze mogły dojść na swoje pastwisko, musiały najpierw przejść przez pastwisko ogierów. Dzis jednak oba były szeroko otwarte, przynajmniej teraz.
Z niecierpliwością czekałam aż opuszczą rampę i wyjdzie kolejne 5 koni. Troche jednak musiałam poczekać.
W końcu jednak zaczęli wychodzić. Guns, Lil, Parnasuss, Mossy i... Gdzie jest 5-ty koń?
On grzebał się najbardziej. Na moje szczęście był to Arent. Szybko pobiegłam i prawie wbiegłam do przyczepy.
- Zamykamy przyczepę... I pierwszą bramę od pastwiska. Tak będzie lepiej. - Rzekła Tiffany
Ja jednak nia się nie przejmowałam, miałam w końcu Arenta przy sobie. Teraz już wszędzie chodziliśmy razem.

(Arent?)

15 listopada 2014

Od Evolett ,,Wracamy do porządku!"

- Choć ostatnio wiele się wydarzyło, to teraz już wiem, że znów wracamy w pełni do sił razem z nowo wyremontowaną stadniną. Tak, nie pomyliliście się! W tym samym miejscu! Ale to nie koniec niespodzianek. Resztę musicie odkryć sami. Jeszcze dziś tam pojedziemy, na raty bo jest nas dużo, ale dojedziemy.
Rozeszły się szmery. Wszyscy uśmiechali się. To w końcu radosna wiadomość. W sumie to ja sama nie wiem jak wygląda stadnina, trochę o niej słyszałam od Tiffany. Będzie weterynarz, i oprócz tego co poprzednio to jedna stajnia, podzielona na trzy kategorie koni, no i jeszcze oczywiście będzie tor do biegów przełajowych, czyli u nas zupełna nowość. Dwa pastwiska, dla klaczy i dla ogierów.Będzie tam doprawdy cudownie!
Minęła niespełna godzina, kiedy radosna Tiffany przybiegła do mnie i powiedziała że pierwszy transport rusza do Champion Horse. Równie uradowana co ona wesoło za nią biegałam. Pojechałam ja, Arrow, Dan, Nexus i Esme.
Jechaliśmy około 2 godziny, które minęły bardzo szybko na pogawędkach. Przybycie znów do Champion Horse było czymś niesamowitym!

(ktoś z wymienionych powyżej?)

24 października 2014

Od Dan'a - C.D. Nexus

- Wydaje mi się że tak! Choć! - zawołałem i ruszyłem przed siebie. I choć słabo znałem te tereny stąpałem odważnie w prawie zupełnej ciemności. Szliśmy bardzo cicho, bo w lesie panowała cisza jeszcze większa. Strach mnie obleciał, ale zachowałem powagę i skupienie. Dokładnie nasłuchiwałem. W pewnym momencie wydawało mi się że słyszałem szelest gdzieś przed nami. Spojrzałem na Nexus, choć to dziwnie może zabrzmieć w przypadku karego konia w ciemności, to pobladła. Stała przerażona i właściwie już miała uciekać, gdy delikatnym szturchnięciem zwołałem ją na ziemię i dodałem otuchy. Staliśmy jeszcze kilka minut nasłuchując.
- Muszą gdzieś tu być! - odezwał się jakiś mężczyzna bardzo niskim głosem
- Znajdziemy ich! - odezwał się inny o głosie zupełnie bardziej przyjaznym.
Teraz już naprawdę przerażeni chcieliśmy uciekać, ale stwierdziłem że ucieczka zrobi hałas, a stojąc nieruchomo w ciemności mamy szansę się zamaskować. Nexus chyba myśląc to samo zasłoniła mnie od strony dźwięków. Zdecydowanie lepiej się maskowała niż ja.
Staliśmy znów kilka minut i usłyszeliśmy głos, tym razem zupełnie blisko:
- No chodźcie koniki... Taś, taś.. - odezwał się niski głos
Ponieważ stałem wraz z Nexus wciśnięci ze strachu w siebie nawzajem poczułem jak w jednej chwili napięła wszystkie mięśnie. Na pewno właśnie przechodzili obok nas kłusownicy, ale nie mogłem wyjrzeć i spojrzeć, bo to mogłoby nas zdemaskować. Czułem jak mocno bije jej serce. Była przerażona. Na szczęście wytrzymała te kilka chwil i znów mogliśmy kontynuować wędrówkę. Idąc jak najciszej przeszliśmy około 50 metrów i zobaczyliśmy światło i usłyszeliśmy konie. To chyba Evo ucisza stado. Wyjrzeliśmy i...
Zobaczyliśmy nasze stado! Całe!
Tu już galopem ruszyliśmy w stronę naszych. Chyb ich trochę wystraszyliśmy, bo wszyscy nagle podskoczyli.
- Gdzie wyście byli? Już was szuka stajenny i Henry po całym lesie!
- Więc to byli oni? - zapytałem
- Tak, a co? - zapytała Evo
- My myśleliśmy że to kłusownicy i chowaliśmy się przed nimi...
- Nie mądrze... - Evo odeszła zawiedziona i poszła do Tiffany. Wskazała jej nas, a Tiffany wyjęła telefon i zadzwoniła. Po kilkudziesięciu minutach doszli do nas dwaj mężczyźni. Ci sami, których tak bardzo się baliśmy. Wiem bo Nexus poznała ich po ubraniach i kapelusiku stajennego.

(Nex?)

Od Nexus - C.D. Dan'a

- Spanie na piasku nie jest czymś co lubię - odparłam rozciągając się.
- Heh, nie dziwię ci się.
- Co teraz będziesz robić? - zapytałam
- Teraz to raczej nic, a co?
- Może przejdziemy się?
Zaczął truchtać
- To biegnijmy.
Zaczęliśmy biec w stronę przejścia w siatce. Widziałam jak wiele koni tędy przechodzi.
- Nexus... - zaczął
- Tak?
- Tu są kłusownicy. Ostatnio ponoć złapali tą klacz... Lunę ale udało im się uciec.
- To nam też się uda, zresztą pójdziemy w inną stronę.
- Dobra - powiedział z małym przekonaniem w głosie.
Szliśmy stępem uważnie nasłuchując każdego szelestu. Nagle usłyszałam jakieś skrzypnięcie i odruchowo zaczęłam się cofać wpadając na Dan'a.
- Spokojnie
- Przepraszam wystraszyłam się.
Szliśmy dalej. Nagle niebo spochmurniało i zrobiło się ciemno.
Próbowałam znaleźć drogę którą szliśmy.
- Wiesz jak wrócić? - powiedziałam z przerażeniem w głosie

(Dan?)

Ogłoszenia parafialne #3

Wprowadziłam aukcje, mają swoją zakładkę (za pomysł dziękuję Lilia69). Szczegóły tam.
Od poniedziałku startują zawody, więc macie ostatnią szansę na zakup sprzętu. Do poniedziałku wszyscy, którzy chcą wziąć udział muszę być zapisani. Kolejność jest następująca:
Poniedziałek: zamknięcie listy uczestników
Wtorek: Biegi Przełajowe i Skoki Przez przeszkody
Środa: Ujeżdżanie i Natural
Czwartek: Wystawa koni czystej krwi : klacze, ogiery (jeżeli uzbiarają się zawodnicy)
Piątek: Wyścigi, Rekreacja (jeżeli się uzbiera)

To chyba na tyle. I dalej zapraszam do brania udziału w konkursie : )
Pozdrawiam,
Nela

Od Luny

Jestem taka szczęśliwa!
W tym tygodniu zdarzają się same dobre rzeczy, Mars wrócił, a poza tym Sara ma przyjechać na weekend!
Zaraza po przyjeździe moja właścicielka zabrała mnie na trening. Jeździłyśmy po torze treningowym przez jakąś godzinę, cały czas przyglądał mi się jeden z trenerów w naszej stadninie. Potem podszedł do Sary i powiedział że mam ,,to coś'', okazał się to talent do ujeżdżania, mówił że mam płynność ruchu itp.
Po skończonym treningu podszedł do mnie Mars.
- Jaka śliczna z nich para - powiedziała Sara, która nam się przyglądała.
Co?! Ja i Mars?! Przecież to tylko mój przyjaciel ,nic więcej. A poza tym przyszedł tyko, żeby mi powiedzić że idzie do ,,końskiego psychologa'', z czego jest bardzo niezadowolony.

Od Cilck Tuch

Przez tornado zmuszeni byliśmy do przeprowadzki do zaprzyjaźnionej stajni. Mieli wszystko czego potrzeba, tor, maneż, parkur... Tylko boksów mieli za mało i część koni 24 h na dobę była na pastwisku. Wśród nich ja. W sumie mi to nie przeszkadzało bo mieli kilka pastwisk, a tamtejsze konie były bardzo miłe. Nawet je polubiłam. Zwłaszcza taką siwą klacz. Niestety nie miała jednego oka. Wychowywała się w podobnych warunkach do moich i doskonale się rozumiałyśmy. Ona jednak nigdy nie miała źrebaka bo jej poprzedni właściciele twierdzili że jest szkaradą i nikt jej źrebaka nie będzie chciał. To musiało ją zaboleć. Tutaj także nie miała źrebaka, bo stadnina nie chciała by go miała, ponieważ byłoby ryzyko że umrze ze względu na jej bardzo długi, niestabilny stan zdrowia. Nazywała się Jaśmin. Równa klacz. Razem z nią był jej brat, Taylor, który także nie miał oka, co wydało mi się dziwne. On z kolei był jasno siwy i nieco płochliwy, ale równie towarzyski co jego siostra. Oni noce także spędzali na pastwisku razem ze mną, ponieważ ich stajnia także była przepełniona i stajnia dla nich była w czasie budowy. Dnie mijały mi tam szybko, ponieważ widząc że dobrze dogaduję się z tą dwójką, chodziłam z nimi na przejażdżki. Treningi były raz w tygodniu, inaczej dla każdego konia. Wszystko dlatego że koni teraz było tam około 100!
Naprawdę w ciągu dnia ich pastwiska były przepełnione. Nie sposób zapoznać się z każdym koniem, ale ta dwójka w zupełności mi wystarczała. Tereny nie były tam zbyt urodziwe, nie licząc gór, ale niechętnie tam jeździłam, góry były dla mnie zdecydowanie nieprzyjazną nawierzchnią do jazdy.
Oby szybko odbudowali naszą stajnię, bo zdecydowanie wolę nasze tereny i tęskno mi za domem... No i podobno Jaśmin i Taylor zamieszkają u nas!

23 października 2014

Od Hero

Już po operacji. Nie jest mi łatwo. Jestem słaby.
Weterynarz mówi, że to formy powrócę za pół roku.
Do tego czasu mam raz dziennie przechadzać się po placu.
Nikt już do mnie nie przychodzi. Nawet Verda.
Nie mogę wychodzić na pastwisko. Śpię w boksie u weterynarza.
Ale jest jeden plus. Emma wróciła! Nic jej nie jest ale chodzi o kulach.
Pewnego dnia do boksu obok trafiła jakaś klacz.
Wszyscy ludzie weszli niosąc ją na noszach.
Do jej boksu wbiegł weterynarz.
- Połóżcie ją szybko!
Było wielkie poruszenie.
- Oby jej nic nie było - powiedziała jakaś kobieta.
- Niestety, ale to nie możliwe. Na pewno coś się stało... - odpowiedział weterynarz.
- Co to może być?
- Wszystko. Albo się wywróciła, albo to kolka.
- Byle nie to pierwsze!
Weterynarz ją przebadał.
- Kolka!
Stajenny gdzieś pobiegł. Kobieta stała obok przez cały czas.
- Nie mamy dużo czasu!
Klacz oddychała ciężko, ale miała trudności.
Poruszenie ustało dopiero 3 godziny później, gdy klacz wstała.
Ludzie się rozeszli. Postanowiłem, że podejdę.
- Co ci się stało?
- Ko... Kolka. Nie słyszałeś!?
- Słyszałem ale co ci było przed tym... Co znaczy co się stało?
- O matko do ciebie nie można mówić? Kolka!
- Ale! - w końcu ucichłem.
Rano klacz się odezwała.
- Jak się nazywasz?
- Hero... A ty?
- Jessi

Od Luny

Spacerowałam na pastwisku i przypadkowo podsłuchałam jak Tiffany rozmawiała z jakimś policjantem:
- Znaleźliśmy konia w lesie, pewnie złapali go kłusownicy - powiedział
- Nic mu nie jest ? - odparła Tiff zainteresowana koniem
- Koń jest cały, ale jest zupełnie dziki. Nawet nie da się dotknąć. Pewnie czeka go uśpienie. - odpowiedział mężczyzna
- Och... Biedny konik... Nic nie da się zrobić? - powiedziała smutno Tiff
- Może... Jeśli pani się zgodzi przyjąć go do stadniny...
- Oczywiście że go przyjmę! - krzyknęła Tiffany
- Ale... On może być niebezpieczny...
- Dam sobie radę - powiedziała stanowczo Tiff
Po chwili Policjant przyprowadził czarnego konia, który okropnie się wyrywał.
Zaraz...on mi kogoś przypomina...TO MARS!!!!!
Myślałam że on nie żyje! Ci kłusownicy musieli go, tak jak mnie złapać 2 lata temu i przewieść aż tutaj! Nagle ogier wyrwał się policjantowi i podbiegł do mnie.
- Luna! To naprawdę ty! - krzyknął

Od Verdy

Nie wierzę, że Saturn powrócił! Gdy byliśmy mali każdą chwilę spędzaliśmy razem.
Kiedyś wyjechał, ale coś się stało i Saturn nie powrócił.
Od tamtego dnia stałam się tym kim byłam. Oschłą i arogancką klaczą.
Miałam przyjaciół, ale nie szanowałam nikogo poza nimi.
Ale on powrócił! Patrzył no mnie tymi jego czarnymi, głębokimi jak studnia oczami.
Miałam ochotę się na niego rzucić, ale nie mogłam! Ashley tam stała i ten, no Henry.
Chyba między nimi też coś zaiskrzyło. Czy ja powiedziałam "też" ?
Tak to prawdą... Jestem po prostu... No... No wiecie... Zakochana! No i się przyznałam.
Ashley jedzie z Henrym na przejażdżkę. Będziemy oni i my. Sami...
Saturn to koń pokazowy. Zawodowy koń pokazowy. Wstęgi zdobył już cztery razy. Grał w sześciu filmach. W jednym grał główną rolę, jako Fire. Ten film nazywa się chyba... " Kopyta Teksasu" czy coś. Pasłam się na pastwisku. Spoglądałam na niego ukradkiem. On chyba też. W końcu nasze spojrzenia się spotkały. Ja się odwróciłam nieśmiało, a on podszedł:
-Verda...Wiesz co... Henry i Ashley jadą na przejażdżkę, więc jesteśmy zmuszeni tam iść.
-Taa... Nie...Nie... Niestety...
-No to co?
-Nie wiem.
-Masz coś w planach na dziś wieczór?
-Tak.
-Acha...
-A co? Chciałbyś mi coś powiedzieć?
-Bo... Ja...
-Suturn!
-Co?
-Jedziemy nad jezioro! Razem!
-No tak. Zapomniałem...

Od Luny - C.D. Esme

Spacerowałam jak zwykle po lesie, niedaleko stadniny. Aż nagle wpadłam w pułapkę
kłusowników, dokładnie jak 2 lata temu. Dlaczego ja zawsze daje się złapać?
Zamknęli mnie w jakiejś altance, razem ze stadem saren. Nie miałam szans
na ucieczkę, bo cały czas pilnowali altanki. Nagle pobiegli do lasu, chyba czegoś gonili.
Udało mi się wyłamać drzwi altanki i uciec do lasu. Już po chwili byłam w stadninie.
Zobaczyłam Arenta i Esme, których goniły psy kłusowników. Czyli to oni mnie uratowali?

22 października 2014

Od Esme - C.D.

Następnego dnia po porannym treningu razem z Arentem wymknęliśmy się do lasu jak zwykle na parę godzin. Po wczorajszej kłótni z mama byłam bardzo nabuzowana, ale w stosunku do Arenta tego nie okazywałam.
Poszliśmy nad jezioro, a tam odbiliśmy na południe by zbadać, co kryje się w dotąd nieznanym nam terenie. Spacerowaliśmy dobre pół godziny, gdy w końcu usłyszeliśmy głosy. Myśląc że to nasi ludzie szukający nas powoli szliśmy w ich stronę. Mimo wszystko staraliśmy się być bardzo cicho. Gdy byliśmy już bardzo blisko zobaczyliśmy 4 mężczyzn na szczęście stojących do nas tyłem. Każdy w ręku miał szklaną butelkę, z której co chwila popijał. Nie do końca rozumiałam co mówią, bo mieli dziwny akcent, ale patrzyli się na stadko saren zamkniętych w małej altance, a wśród nich nawet koń, wyglądał jak ta nowa Luna... Oby nic jej nie było. Świętowali schwytanie ich. Oboje z Arentem spojrzeliśmy na siebie przerażeni i powoli zaczęliśmy odchodzić z tego miejsca starając się pamiętać, którędy przyszliśmy, chwilę błądząc po lesie znalazłam zwalone drzewo, które mijaliśmy idąc tam zupełnie jeszcze niczego nie świadomi. Stamtąd już puściliśmy się galopem. Ja biegłam powoli by Arent nie został z tyłu i biegliśmy obok siebie. Niestety był to chyba zły wybór, bo mężczyźni umilkli i było słychać jak co chwila łamią jakąś gałązkę. Przyspieszyliśmy. Wciąż nie biegłam pełną prędkością by nie oddzielić się od Arenta. Bardzo się bałam. Na szczęście mężczyźni nie byli zbyt szybcy, ale za to ich psy tak. Zaczęły nas doganiać i próbowały kąsać, ale za każdym razem dostawały ode mnie lub Arenta mocnego kopniaka. Niestety to spowalniało naszą ucieczkę, ale w porę udało nam się dobiec do toru wyścigowego. Ja znając go doskonale wskazałam Arentowi drogę, musieliśmy skakać. To jedyna opcja ucieczki przed psami. I choć ja nie umiem skakać, to jakoś sobie poradziłam. Arentowi poszło gładziej bo jest specjalistą w biegach przełajowych.
- Szybko, tędy! - powiedziałam nie za głośno i oboje z Arentem stanęliśmy w bramkach startowych, które zamknęły się, na szczęście to nowy sprzęt więc nie wydał przy tym dźwięku. Staliśmy tam chwilę, aż psy przestały ujadać i wraz z mężczyznami wrócili w las. Gdy Frank przyszedł na tor, bo tam zawsze czekałam na trening, bardzo się zdziwił widząc mnie i Arent w bramkach startowych. Otworzył i wypuścił nas i Arent oglądał cały mój trening.
O mały włos uniknęliśmy schwytania przez kłusowników. Ale co z nimi teraz będzie?

(Luna?)

21 października 2014

Od Dan'a - C.D. Nexus

- Chyba nie bardzo jest gdzie.. Pastwisko ma tak trochę,... No wiesz... Rów po tornadzie.
- A no tak..
- No niestety.. Do zobaczenia na następnym treningu - powiedziałem już ciągnięty przez Yolandi.
- Pa!
Zaprowadzili mnie na maneż, do wszystkich innych ogierów.. Nexus poszła na halę do klaczy.
Reszta dnia pozostała mi na zapoznawaniu się ze stadem. Całkiem fajne konie. Ale jednak cały czas zerkałem na halę, czy aby nie pojawia się w nich Nexus.
Następnego dnia znów był trening, a na nim Nexus.
- Witaj, Nexus.
- Cześć, Dan.
- Jak minął ci wczorajszy dzień i noc?

(Nex?)

Od Nexus - C.D. Dan'a

- Dziękuję twoje też jest niczego sobie - uśmiechnęłam się - Miło cię poznać
- Czemu stoisz tak sama zamiast być bardziej przy reszcie?
- Bo ja jestem taka mało lubiana... da się przyzwyczaić.
- Ja cię lubię
- Pierwszy raz mnie widzisz - uśmiechnęłam się
- A czy mógłbym cię poznać?
- Co chciałbyś wiedzieć?
Spojrzał na mnie i zaczął kłusować wokoło
- Czy lubisz biegać?
Co za pytanie?! Kto nie lubi?
- Bardzo.
Zaczęliśmy kłusować wokoło naszego pastwiska. Potem z kłusa, przeszliśmy do galopu. Zaczęłam przyśpieszać do cwału. Po chwili skończyło się tym że zaczęliśmy ścigać. Jedno, drugie, trzecie, szóste. Zwolniłam do kłusa ledwie żywa. Dan też zwolnił.
- Niezły trening-powiedziałam zmęczona.
- T...tak - powiedział zdyszany
- Dzięki - zaczęłam - Może poskubiemy trawy?

(Dan?)

Od Verdy

Miałam trening skoków. Razem ze mną trenowała Pacyfika.
Byłam przy 7 kopercie, gdy nagle telefon Ashley zadzwonił. Zatrzymałam się w ostatniej chwili. Ashley zsiadła ze mnie i odebrała:
- Hej Henry! No co ty nie powiesz! Świetnie! Ucieszy się! Ciekawe czy go pamięta!
Trochę minęło. Nie wierzę, że go odnalazłeś! Dlaczego nie dzwoniłeś?
I tak gadała przez całą godzinę. W końcu się rozłączyła. Powiedziała na głos:
- A więc przyjedzie nowy koń!
Po treningu pobiegłam na pastwisko.
- Słuchajcie wszyscy! Przyjedzie nowy koń!
- A ty skąd wiesz? - spytała Evo
- Słyszałam jak Ashley rozmawiała przez telefon!
Następnego dnia przyjechał samochód z piękną czerwoną przyczepą dla konia.
Wysiadł z niego młody mężczyzna i otworzył przyczepę.
Ashley mnie przyprowadziła. Stanął przede mną dostojny ogier z błękitną wstęgi.
- Ach, to ty jesteś tą klaczą, którą miałem spotkać.
- Skąd ja cię znam. - zaczęłam się zastanawiać.
- Jak masz na imię?
- Verda
- A ja jestem...
- Saturn? Nie wierzę!
- Czekaj, czekaj... Verda!
- Gdzie ty się podziewałeś?
- Sam nie wiem!

Ogłoszenia parafialne #2 - Przeprosiny i aktualizacje są złe!

Blogger zaktualizował funkcję dodawania <> jeżeli jakiś tekst znajdzie się pomiędzy znakami, to po prostu wszystko znika przykładowo
ale zapewne nie widzicie tego co napisałam w <>. Dlatego też przepraszam, bo nawet jeżeli było dodane to w opowiadaniu, to tego nie widać... Od teraz będziemy używać do tego nawiasów (), ktre MUSZĄ byc na samym końcu opowiadania : )

Od Luny

Coraz mniej podoba mi się to miejsce. Ale niedawno odkryłam coś nie zwykłego.
Zobaczyłem jak jakieś konie wymknęły się do lasunad jezioro. Czyli stąd jest jakieś wyjście! Już następnego dnia znalazłam je. Prawie codziennie wymykałam się do lasu, to była moja tajemnica. Przecież nie miałam nic innego do roboty. Nie miałam talentu do zawodów, więc nie trenowałam. Tak naprawdę nic mnie z tym miejscem nie łączy!
Nie mam przyjaciół i w ogóle jestem tu niepotrzebna! Planuję pewnego dnia stąd uciec, ale nadal nie mogę podjąć ostatecznej decyzji.

Od Dana ,,Nowy świat"

Choć moje dzieciństwo pozostawia wiele do życzenia to nie narzekam. I mimo iż trafiłem do stajni tuż po przejściu tornada, to nic. Przetrwam i to. Treningi praktycznie się nie odbywały. Ale mimo wszystko, jakimś cudem ujrzałem piękną klacz. Karą. Gracja z jaką się poruszała zwaliła mnie z nóg. Było w niej coś... Innego... Cudownego... Akurat szykowałem się do treningu.. Ona też...
Po kilku minutach stałem podniecony na podwórzu. Wsiadła na mnie Yolandi, na nią jakaś inna kobieta. Jeździliśmy po połowie pustego miejsca na torze (potem był rów po tornadzie). W krótkiej chwili na przerwę odważyłem się zagadać.
- Witaj piękna damo, zwą mnie Dan. A ciebie, jeśli wolno spytać?
- Nexus.
- Piękne imię.

(Nexus?)

Od Esme - C.D.

Po kolejnych dwóch dniach prawie byliśmy parą. Co prawda bardzo nieoficjalnie, ponieważ nawet sobie jeszcze tego nie wyznaliśmy, ale też dlatego że mama i tata wpadli by w szał. Niestety, nasze zauroczenie było widać na kilometr, a mama jest dość bystra. Pewnego dnia od razu gdy weszłam na pastwisko zatrzymała mnie.
- Nie pozwalam ci! Od dziś na pastwisku jesteś cały czas obok mnie. Co ty sobie wyobrażasz?! Masz dopiero rok i już kręcisz i to w dodatku z kucykiem!
- To nie twoja sprawa! Czy ty nigdy nie byłaś młoda? Czy ty nigdy nie byłaś zakochana?
- Nie to się teraz liczy, ale twoja kariera!
- Co się z tobą stało? We wszystkich opowieściach jestes miłą klaczą, a dla mnie jesteś okropną matką!
- Nie pozwalaj sobie ty smarkulo!
- Kim ty jesteś? No kim?!
I tu nie odpowiedziała...
- Bo na pewno nie jesteś moją matką!
Spojrzała na mnie gniewnie i już miała coś powiedzieć, a raczej wykrzyczeć, ale odeszłam. Tego dnia przez nią nie miałam ochoty rozmawiać nawet z Arentem, a na treningu ciągle się potykałam. To wszystko jej wina!
Ale z drugiej strony było mi szkoda Arenta... Biedak nie wiedział o co chodzi, a ja go odrzucałam.. Nie chciałam tego, ale matka nie dawała mi żyć...

C.D.N.

20 października 2014

Od Esme

Od czasu wielkich wydarzeń ciągle trenuję. Na pastwisku bywam rzadko, około 2-wóch godzin dziennie i nie mam czasu by biegać bo jestem głodna. Treningi zajmują mi praktycznie cały dzień mierzą mi czas, sprawdzają wytrzymałość.. Po pierwszym dniu byłam podekscytowana, ale potem zaczęłam się wykańczać. Byłam wiecznie zmęczona, a moje zamiłowanie do biegania zaczęło wygasać. Potrzebowałam odpoczynku...
W tym wszystkim starałam się utrzymywać dobre kontakty z Arentem. Poświęcałam na to wieczory i poranki, czasami nawet całe noce.
Tiffany widząc co się dzieje zupełnie odseparowała mnie od innych koni. Zbudowali mi spory boks na środku hali. Rzadko korzystają z niej o tej porze roku. Dopóki mogą to łapią ostatnie promienie słońca, a nie światło z lamp na hali. Przez to wszystko iskry będące między mną, a Arentem zaczęły wygasać. Tak bardzo za nim tęskniłam, ale nie miałam jak to zmienić. W ciągu najbliższyh dni moje wyniki zaczęły się pogarszać. Tiffany nakazała Frankowi by przystopował i treningi były o 1/4 krótsze. Poskutkowało. Teraz na pastwisku spędzałam aż 4 godziny co dawało mi chwile na kontakty z Arentem. I znów zaczynało iskrzyć. I choć fizycznie byłam za młoda na miłość to psychicznie byłam już w pełni dojrzała i gotowa na stały związek.
Czasami wymykaliśmy się z pastwiska i szliśmy do lasu, nad jezioro. Często przez to spóźniałam się na treningi, ale Frank mi to wybaczał, bo znów poprawiałam swoje wyniki.
Zaczęłam być szczęśliwa.

C.D.N.

Od Luny

Zaczęło się od tego, że Sara (moja właścicielka) dostała niepowtarzalną propozycje studiowania na Harwardzie, jednym z najlepszych amerykańskich uniwersytetów.
Mnie oddała do stadniny i obiecała, że zobaczymy się nie długo. Byłam taka podekscytowana jeszcze nigdy nie byłam w stadninie, większość życia spędziłam na wolnośći. Całą noc jechałam pociągiem, aż wreszcie moim oczom ukazała się wspaniała łąka i kilka wielkich budynków. Ale nie wszystko było tak jak myślałam....
Czułam się nieswojo w zagrodzie, czy w boksie, przyzwyczaiłam się do nieograniczonej przestrzeni. Już pierwszego dnia ,,pokazałam co umiem''. Na treningu zrzuciłam z siodła trenera...Nie moja wina, że nie przewidzieli, że nikt mnie jeszcze nie dosiadał! Po tym incydencie konie patrzyły na mnie jak na odmieńca, nie dziwie się im, bo sama tak się czułam. Poza tym dostałam nowe przezwisko Pomy-luna - bo sama tak się czułam.

Od Kaena ,,Co to się porobiło?"

Wyjechałem na przejażdżke w teren, wracam a tu dziura po tornadzie, Hero z połamanymi nogami u weterynarza bez szans na życie.. A ja pojechałem tylko na jedną przejażdżkę? Zaczyna mnie to przerażać. Nie było mnie przy mojej armii kiedy tego potrzebowała na szczęście Fauna spisała się na medal. Poradziła sobie świetnie. Jednak bardzo przeraża mnie fakt że w lesie są kłusownicy.
Co z nimi zrobić?
Wysłałem na zwiad Camelota. Oby sobie poradził...


Informacja

Nie chcę nikogo obrażać, ale nie stosujecie znaków <> ani C.D.N. Nie jestem jasnowidzem i niewiem czy ktoś chce żeby ktoś dokończył czy nie. To jest dla mnie nieco kłopotliwe. Błagam używajcie tego. To pozwala na prowadzenie ciekawszych wątków. Naprawdę. Były czasy że na CHH 20 opowiadań leciało na zasadzie jakaś tam historia i w tedy Evolet pisze coś tam coś tam i (Arrow?) a potem Arrow pisz jakiś tekst i (Parnasuss?) a potem Parnasuss a (Primanuss?)on itd.
Naprawde dzięki temu można stworzyć jedną wielką ciągłą historię, a ja choćbym chciała to nie wiem kto miałby takie opowiadanie to dokończyć.
To taka mała prośba z mojej strony : P

Od Verdy

Od wypadku Hero codziennie go odowiedzałam.
Niestety nie czuł się lepiej.
Bał się , że nigdy nie wróci na tor. Starałam się go pocieszyć.
W końcu usłyszałam coś strasznego:
- Wykryto u ciebie wadę serca!
- Ale jak to? 

- Gdy Cię badali!
- I co z tego wynika?
- Będziesz mieć przeszczep serca !
- Ale jak? Tutejszy weterynarz umie go zrobić?
- Nie. Jedziesz do Londynu!
- Jak mnie tam zawiodą?
- Lecisz samolotem.
Wyszłam zostawiając Hero z jego myślami.
Na pastwisku było zamieszanie.
- I co u Hero?
- Jak się czuje?
I tak w kółko. Evo uspokoiła stado.
Jestem wdzięczna Epson za naukę języka.
Zajęłam się roznoszenie do boksów naszej gazety.
Hero na pierwszej stronie- coś takiego!
Było jeszcze coś... 


C.D.N.

Mohylew II ,,Niecodzienna codzinność"

 Niedawno spod skrzydeł mojej szkoły uciekła, a właściwie została wypuszczona Esmeralda. Dobra uczennica. Ale to co osiąga teraz jest znacznie lepsze. Mimo swojego wieku jest bardzo dojrzała. Jednak ten postęp w dorastaniu sprawił ż niektóre ogiery zaczęły sie za nią oglądać. Trochę mnie to martwi, a Evolett jest tym zdruzgotana. Jak każdego dnia wypuszczają nas na pastwisko, jednak Hero dosyć szybko z niego zszedł, z resztą nie sam. W poniedziałki ma trening z Epson. To szybka klacz, a zatem duża konkurencja. Niestety tego dnia nie widziałam już więcej Hero. Epson mówiła że zasłabł i jest u weterynarza i prawdopodobine nie żyje i że jego właścicielce też się coś stało. Verdę szybko zabrali na miejsce by mogła spotkać się z nim. Po chwili znów życie weszło na odpowiedni bieg. Jednak nie na długo.
- Szybko! Wypuścić konie! Konie które są osiodłane niech idą z jeźdźcami! Zapanujemy częściowo nad stadem! Biegnijcie jak najdalej w las! - krzyczała Tiffany przerażona. Spojrzałam w bok i zobaczyłam ogromną trąbę powietrzną. Nadchodziła ze strony toru wyścigowego. Przejdzie dokładnie przez nasze pastwisko! Wpadłam w panikę, jednak nie ja jedna. Doradca wojskowy, chwilowo zastępujący przywódcę wojska uspokajał wojskowych i nakazał trzymać fason. Wytłumaczył im że w lesie mogą być kłusownicy i że w takiej sytuacji należy bezwzględnie ich atakować. Wszyscy pokiwali głowami. Po kilku sekundach Wszyscy wybiegaliśmy dziurą w płocie, którą zrobili samochodem. Evolett odważnie prowadziła stado, a obok niej biegła Esme.
- Mamo, dokąd biegniemy?
- Okrążymy tornado. To najbezpieczniejsza opcja.
- Nie możemy!
- Dlaczego?
- Po tamtej stronie lasu są kłusownicy. Widziałam ich z Arentem, gonili nas! W zagrodzie mieli stado saren i kuca!
- W porządku!
Evo nieco skręciła i obserwowaliśmy jak tornado przechodzi przez tor wyścigowy, potem przez stajnię i na koniec przez nasze pastwisko. Latało w nim pełno desek z płotów i z naszej stajni. Przez sam środek szedł ogromny tunel. Evolett w pośpiechu ruszyła w stronę stadniny, a za nią całe stado. Pędziła szybciej niż kiedykolwiek. Została tam Tiffany.
Gdy dobiegliśmy na miejsce zastaliśmy Tiff poranioną drzazgami i częściowo podartym ubraniem. Klęczała i płakała. Coś co budowała latami, co było jej marzeniem, właśnie odeszło razem z tornadem.
Evolett na darmo ją pocieszała. W końcu Tiff upadła i płacząc leżała tak do końca dnia. W tym czasie pracownicy stajni rozdzielili nas według płci i ogiery zostały zamknięte na maneżu a klacze na hali. Jedyne dwa miejsca dla koni, które pozostały całe. I nam i im nawrzucali sporo siana. To było tragiczne wydarzenie.
Dzisiejsze zdarzenia, można opisać tylko jako niecodzienna codzienność.

Od Hero

- Hej!
- Hej Hero! - odpowiedziała Esme widocznie ucieszona.
- Widziałem cię na torze! Zasuwasz jak odrzutowiec!
- Dzięki
- Teraz trenuj, bo wyjdziesz z formy!
- O to się nie martw!
Odszedłem, bo Emma mnie wołała.
- Więc czas na tor - pomyślałem.
Ostatnio mam kłopoty z kondycją. Nie mogę złapać tchu i zwalniam.
Najpierw myślałem, że to przez przerwę w treningach, kiedy Emma złamała nogę.
Ale zaczyna się robić poważnie.
Na torze stał już Frank ze stoperem.
Zrobiłem 3 okrążenia i się zmęczyłem, dlatego Emma dała mi odpocząć.
Rozmawiała z Frankiem dość długo.
W końcu na mnie wsiadła i pobiegłem.
Udało się mi wycisnąć z trudem osiem okrążeń.
- Brawo Hero! - krzyknęła Emma.
Nagle zrobiło się ciemno. Poczułem ból w klatce piersiowej i usłyszałem krzyk Emmy:
- Hero co się stało? Nieeeeee! - i wszystko ucichło.
Usłyszałem coś... Pikanie.... Rżenie....
Otworzyłem oczy i usłyszałem krzyk:
- On żyje! - to weterynarz - Emma by się ucieszyła, ale jest w śpiączce...
Poczułem się słabo i znów zrobiło się ciemno.
Kiedy znowu otworzyłem oczy nikogo nie było.
Miałem złamane wszystkie nogi.
Nagle weszła Verda:
- Hero żyjesz! Wszyscy mówią, że umarłeś!
- Ale co się stało? - spytałem ledwo wydobywając z siebie głos.
- Sama nie wiem. Ludzie mówią, że zasłabłeś podczas biegu i wszyscy myśleli, że nie żyjesz i już mieli cię uznać za... no wiesz trupa, a ty nagle się budzisz i wszyscy są byli szczęśliwi, ale kiedy znowu zemdlałeś myśleli, że to pobudka przed śmiercią.
Mają cie zaraz pochować.
Verda pobiegła bez pożegnania.
Zastanawiałem się co stało się z Emmą. "Jest w śpiączce"- co jej jest?
Nagle wbiegła Verda razem z Tiffani i weterynarzem.
- Nic mu nie jest! - oznajmił weterynarz.
Zostałem u niego przez następny miesiąc. Emma się nie pojawiała.
Ciągle mdlałem, a po kilku minutach budziłem się. Nigdy nie czułem się taki słaby!

C.D.N.